Klik!

Romans??? Nie, to fantasy! "Zmierzch" Stephenie Meyer


W Internetach fajne jest to, że mogę czytać komentarze sprzed kilku lat i sprawdzać, jak kształtowały się nastroje i gusta Internetów porównując je do obecnych nastrojów i gustów. Cudowna perełka, która jest tytułem postu dzisiejszego, to opinia niejakiej Res o książce "Zmierzch" S. Meyer. Wcześniej ktoś z komentujących recenzję z 2008r. tej książki zapytał, czy jest to romans, ponieważ autorka postu (Jakaśtam) określiła go mianem "romansu z elementami horroru". Res w roku 2008 poczuła się do odpowiedzialności zaspokoić ciekawość bezimiennego przechodnia i wygłosiła: Romans??? Nie, to fantasy!

W 2008 roku byłam młodsza o pięć lat i moje zdanie o sadze "Zmierzch" nie było najlepsze. Książka ta kojarzyła mi się z modą, ponieważ wszyscy czytali książki Meyer i wszyscy obwieszczali na portalach społecznościowych, że "kochają fantasy". Gufo była wtedy Tolkieno-psycho-fanką, więc za wrzucenie jakiejś tam Meyerowej do tego samego katalogu, co Tolkiena pozabijałaby toporem wykutym i uświęconym przez elficką magię. Jednak (jak pokazuje historia) przekrzykiwanie się "kto jest większym fanem fantasy" lub "ja to znałem WCZEŚNIEJ" prowadzi donikąd, a mody jednym elfickim toporem nie przebijesz.  Z perspektywy czasu widzę, że te "modnebooki" i ich fankluby lepiej zostawić w spokoju, bo po nakręceniu ostatniej części adaptacji filmowej sprawy fanatyzmu ucichną, a blogaski z fanfiction zaczną się wyludniać. Do czasu, kiedy przyjdzie kolej na nowego "modnegobooka". Teraz (jestem na bieżąco) to miano należy prawdopodobnie do "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Nie wiem, nie czytałam, więc się nie wypowiem.

Ale "Zmierzch" przeczytałam, więc się wypowiem! Connie zawsze marudziła, że wypowiadam się o nim z takim lekceważącym uśmieszkiem, a przecież nawet nie miałam go w rękach! Racja, nie znoszę wymądrzeń na tematy, o których autor nie ma pojęcia, a sama robiłam tak z tą sagą... Postanowiłam więc, a było to na pierwszym roku studiów, przeczytać wszystkie cztery tomy, a następnie móc wieszać na nich psy z czystym sumieniem. Pamiętam jak dziś wykłady z matematyki, na których nic nie rozumiałam i z dwojga złego wybierałam czytanie książki, którą owijałam w szarą okładkę, żeby nikt nie zobaczył, co czytam. Jaki to był wstyd dla mnie pokazać się z TAKĄ książką! Och, teraz mnie to bawi - teraz mam w nosie co ludzie pomyślą o mnie, nawet gdy czytam w autobusie. Wtedy jednak to była książka niemalże gorsząca...

Sama saga niespecjalnie mnie zaskoczyła. Przede wszystkim kreacja głównej bohaterki to książkowy (hihi) przykład biednej, skrzywdzonej, nieśmiałej Sieroty, w której zakochuje się prawdziwy Lawdżoj. Książka (każda z czterech) aż bucha od opisów spojrzeń Sieroty i Lawdżoja, ich pocałunków, muśnięć opuszków koniuszków nosków i spływaniem samotnych srebrzystych łez po kosmkach włosów oplatających twarze. Poziom literacki - iście blogowy. Kiedy opisy świata przedstawionego kuleją na całej linii, wtedy nie mam litości dla wchodzenia z narratorem do garderoby głównej bohaterki, serio. Lawdżoj natomiast jest dokładnie taki, jaki powinien być idealny mężczyzna, o którym marzą wszystkie kobiety - przystojny, szarmancki, staroświecki, silny, czuły, i tak kurna dalej, aż do końca świata. Ideał spełniający wszystkie te wymogi, których żaden śmiertelnych nie jest w stanie spełnić, bo niekiedy są to wymagania wzajemnie wykluczające się! Jednak nie mówmy hop, bo nasz Lawdżoj nie jest śmiertelnikiem! To prawdziwy wampir, który zamiast pić ludzką krew, praktykuje ssanie zwierząt leśnych, jest zimny jak lód i szybki jak błyskawica i męski jak Robert Pattison. Często mężczyźni krzyczą "czy ona chce, żebym czytał jej w myślach" i otóż LAWDŻOJ CZYTA W MYŚLACH. Wszystkich, oprócz swojej ukochanej, głównej bohaterki. A to peszek.

Tak rozwija się akcja pierwszego tomu, który w dużej mierze jest o niczym. Jeśli ktoś zastanawia się, jak w jednym zdaniu skrócić cały pierwszy tom książki, to nie polecam wysiłków. Oprócz dwójki głównych bohaterów gdzieś w dwudziestym planie pojawia się jakiś ojciec, jakaś rodzina i prozaiczne tematy typu... szkoła. Na sam koniec tomu dopiero odkrywamy, że tak naprawdę to nie jest romans, tylko "coś z domieszką horroru" i pojawia się zagrożenie życia Sierotki. Happy end czai się za rogiem, gdzie w szpitalu główna bohaterka budzi się szczęśliwa i spokojna, bo (jak miło) przybrany ojciec jej Lawdżoja jest lekarzem i nikt się nie dowie, co się dziewczynie stało naprawdę. Da bum-tss.

Drugi tom sagi nie dotyczy już niczego, a jest o rozstaniu zakochanych. Sierotka dowiaduje się, że Lawdżoj
nigdy jej nie kochał i odchodzi, przez co wpada w jeszcze większy sierotyzm. Lawdżoj zrobił to dla jej dobra, po czym ucieka za granicę, zostawiając ją samą z żądnym zemsty kolegą po fachu. Brzmi logicznie! Sierotka tym czasem zaczyna uprawiać ekstremalne sporty i przyjaźnić się z Wilkołakiem, bo innych normalnych ludzi już zbrakło. Z tomu dowiadujemy się, że i dlaczego wilkołaki i wampiry cuchną, a także jak można wpaść z agonii w jeszcze większą agonię. Teraz oceniłabym nieco wyżej książkę numer dwa, ponieważ obraz Belli po rozstaniu był naprawdę realistyczny, tylko zakończenie jak zwykle pierdutneło z rozmachem cały sens drugiego tomu. Sierotka rzuca wszystko (w tym Wilkołaka), bo dostała informację od siostry Lawdżoja, że on zamierza się zabić (wampir, zabić, mhm) i trzeba go uratować. Bella jedzie wiec na złamanie karku, nie zwracając uwagi na fakt, że Lawdżoj jej nie kochał i zostawił, a Wilkołak kochał i nie zostawił. (Kobiety...) Koniec końców happy end znów nadchodzi, gdy dziewczyna ratuje ukochanego przed kompromitacją (srebrzystym migotaniem w świetle słońca słonecznego) i okazuje się, że on ją kochał, a ona wszystko mu wybacza. Nie mam pytań, świadek jest wolny.

Niestety nie dobrnęłam do końca czwartego tomu, ponieważ przeżarła mnie pierwsza sesja, ale bardzo dobrze pamiętam mój histeryczny śmiech i pogardę, z jaką zaczęłam się upewniać, że nie muszę kończyć sagi, by wieszać psy na niej z czystym sumieniem. Kolejny tom bowiem był wyłącznie opisem romantycznych ekscesów Belli i Lawdżoja. Najpierw pod wpływem kaprysu dziewczyny don Edłardo zgodził się na skonsumowanie związku po ślubie przed przemianą w wampira, potem wzięli ślub, a następnie wyjechali na prywatną wyspę, gdzie po owym skonsumowaniu w oceanie w blasku księżyca (plus milion do romantyzmu) Bella zaszła w ciążę...

Wampir, który nie ma w sobie życia, który nie oddycha i pije krew, bo nie ma własnej, może mieć erekcję. Może się podniecić. Może nawet zapłodnić kobietę swoim nasieniem, które jest martwe zapewne, ale działa wybuchowo, ponieważ Bella już na drugi dzień ma mdłości... Nie mam pytań, Wysoki Sądzie.

Tom czwarty Pani Meyer posłała na otarcie łez fankom Wilkołaka, który zakochuje się na zabój i przestaje kochać Bellę. Ale niech Was nie zmyli ten romantyczny przedsmaczek miłosny, razem z namiętnymi i upojnymi opisami wspólnych nocy Belli i don Edłardo już PO przemianie Belli w wampira. Gdzieś na osiemnastym planie rozgrywa się próba uśmiercenia córki naszych bohaterów, bo to wszakże "coś z domieszką horroru". Książkę kończy epicki happy end, a Bella i don Edłardo idą się kochać.

Ale czy to romans? Nie, to fantasy!

Saga jest długą rozprawką o zakochaniu, egoizmie i problemach nastolatek. "Horror" pojawia się zawsze pod koniec tomu (pierwszy tom - śmierć Belli, drugi tom - śmierć Edłarda, trzeci tom - śmierć Belli, czwarty tom - śmierć dziecka Belli i Edłarda), a "fantasy" pojawia się w opisach tej książki ze względu na dwa słowa; wilkołak i wampir. Głębia całej sagi zobrazowana jest w jednej scenie, gdzie Belli jest zimno. Edłard pozwala, by Bella wcisnęła się do jednego śpiwora z Wilkołakiem, który jest w niej zakochany, po czym czyta jego myśli (kudłate) i przeprasza Bellę, za zaistniałą sytuację. Czyli pozwólcie, że to wyartykułuję - Bella leży przyciśnięta do mężczyzny-Wilkołaka, który myśli o niej lubieżnie, przez co podnieca się i rozgrzewa siebie i ją, obok siedzi mężczyzna-Wampir i przygląda się swojej narzeczonej i czyta w myślach mężczyźnie-Wilkołakowi i PRZEPRASZA dziewczynę za zaistniałą sytuację. Jeśli ktoś z Was powie, że to mało realistyczne, to przypomnę, że to jest fantasy, tak. To w fantasy dzieją się nierealne rzeczy, prawda?

Sagę polecam do pośmiania się i poczytania jak NIE pisać. Uznaję, że było warto poświecić te kilka wykładów na sagę. Przynajmniej mogę teraz wiedzieć, że te książki naprawdę SĄ złe. Są tragicznym obrazem literatury współczesnej i w żadnym wypadku nie powinny być podawane jako kultowe, ponieważ to była powieść jednego pokolenia i nikt za kilkanaście lat, a nie mowa za sto lat, nie będzie pamiętał, co było w tej książce wartościowego.

Dla mnie jest jedna Bella - Bellatrix Lestrenge z Harrego Pottera.
Dla mnie jest jeden Edward - Ed Elric z Fullmetala.
Dla mnie jest jeden wampir - Hrabia Dracula.
Klik!

Śledzący i śledzeni.

JEDEN RAZ.

Wpisałam jeden raz w wyszukiwarkę produktów sklepu internetowego Empik słowo "Hurts", żeby sprawdzić, ile kosztuje płyta mojego ukochanego zespołu. Na drugi dzień, ponieważ miłość do niego wybuchnęła nagle i niespodziewanie intensywnie, wyruszyłam do stacjonarnego Empiku i zakupiłam płytę w sposób najnormalniejszy - obejrzałam okładkę, pomacałam, wyciągnęłam gotówkę, uśmiechnęłam się do Pana przy kasie i wyszłam zadowolona ze sklepu, nie zapominając odpowiedzieć "do widzenia" Panu Ochroniarzowi. Jednak jeden raz wystarczył, żeby w Wielkich Statystykach Internetowych O Gufo Empik dostał cynk, że po drugiej stronie siedzi osoba zainteresowana zespołem Hurts.


Co z tego, że płytę mam ponad trzy tygodnie i nie mogę się nią najeść. Za każdym razem, kiedy otwieram stronę, na której reklamy sponsoruje Google pojawia się reklama Empiku i trzech płyt. Pierwsza z tych płyt to ZAWSZE Hurts. Czasem "Happines" a czasem "Exile".

Interesujące, że system ten nie wie i nie może wiedzieć, że tę płytę już dawno mam. Nawet po opublikowaniu tego posta WSIO Gufo nie odnotują tego, że napisałam, że ją mam! Żaden system nie odczyta moich myśli, choćby miał całą historię mojej przeglądarki wbitą do bazy danych. Zastanawia mnie, jak działa system reklamowy, kiedy ktoś wyszukuje produkt na stronie Empiku, następnie go zamawia przez internet - czy Empik ma aż tak inteligentny system, że przestaje reklamować produkt, który klient już ma?

Wątpię. Na razie cieszę oko przyjazną reklamą dostosowaną do moich potrzeb. A jakże! Bawi mnie też fakt, że Google skanuje moje maile. To znaczy nie czyta ich - ale właśnie skanuje. Szuka słów kluczowych na podstawie których dobiera reklamy specjalnie dla mnie i zwiększa prawdopodobieństwo klikania w nie.* Dlaczego? Bo każde klikniecie kosztuje!

W pracy ostatnio zamówiliśmy reklamy na GoogleAds. Za kwotę 150zł mogliśmy sobie pozwolić na wyświetlanie reklamy naszej strony internetowej, do czasu "wyklikania impulsów". To znaczy stawka za pojawienie się reklamy na czyimś komputerze wynosi 0zł. Jednak jeśli dana osoba klika w naszą reklamę, płaciliśmy już 3,6zł. Podsumowując, mniej więcej dwadzieścia osób dziennie pozbawiało nas pieniędzy z konta, wchodząc na naszą stronę internetową.

Nasza strona również ma swoją bazę danych na temat użytkowników strony i dziennej ilości odwiedzin. Kiedy na GoogleAds wisiała reklama strony, wejścia na nią skoczyły do około trzydziestu-czterdziestu dziennie. Nasza strona jednak ma bardzo rozbudowany system informacji o klientach i dostajemy też informacje o czasie spędzonym u nas na portalu. Aż 90% osób, które weszły na stronę wyłączyły przeglądanie jej po mniej niż 30 sekundach... Dzięki, GoogleAds!


Miłej niedzieli!


*Z kilkoma osobami mailuję regularnie o Bogu. Na stopce Gmaila wisi u mnie reklama strony szukajacBoga.pl. Nic w tym śmiesznego, gdyby nie fakt, że osobiście znam twórców tej strony i nigdy nie klikam w to ogłoszenie. :) Szkoda mi ich pieniędzy! Wolę sama wpisać w belce adresowej adres i nie kazać im płacić 3,6zł...