Klik!

Historia Torby niejednorazowego użytku



Na pewno widzieliście filmik uświadamiający zużycie torebek jednorazowych w Kalifornii, który Jutjub dawno temu promował. To krótka historia życia jednej torebki, która pokazuje, gdzie docelowo znajdzie się każdy plastik – w oceanie. Filmik nie uwzględnia używania wielokrotnego torby jednorazowej, ani spalania torebek w piecu, ani nawet gromadzenia torebek na wysypiskach, które są zabezpieczane przed wywiewaniem. Dzisiejszy jednak post będzie o reklamówce niejednorazowej, której historia zasługuje na uwiecznienie w internetach.

Dawno, dawno temu Mam otrzymała torbę od siostry Gufo. Była to ładna, pomarańczowo-beżowa torba ze sztywnego plastiku, z parcianą brązową rączką, która łatwo się nie niszczy i nie przeciera. Mam była z tej torby bardzo zadowolona, ponieważ miała „zakupową wielkość”. Zwykle torby niejednorazowe są wielkie jak hipermarkety, w których się je kupuje, a nasza bohaterka miała wielkość akuratnią na jedne, nieduże zakupki. Mam bardzo polubiła tę torbę i zawsze brała ją na zakupy, zarówno do wielkiego miasta, jak i do pobliskiej wsi, na rower, na pieszo i do samochodu – torba zawsze chodziła z Mam na zakupy.

Pewnego felernego dnia, będąc w wielkim hipermarkecie Auchan i stojąc przy kasie, Mam zauważyła, że nie ma swojej ulubionej torby. Oczywiście nie pomógł zakup drugiej torby, wpakowanie zakupów do wózka i zapłacenie. Mam powiedziała jasno – musimy znaleźć moją torbę! Wcale nie podziałały zapewnienia, że zapewne nie wzięła torby z domu, bo przecież pamięta, że przy dziale z jogurtami przekładała ją w koszyku, coby się więcej jogurtów jagodowych zmieściło! Koniec końców Tat poszedł rozpakować zakupy do samochodu, a ja z Mam wróciłyśmy na sklep i rozpoczęłyśmy szukanie torby od działu z nabiałem. Każdy, kto był w hipermarkecie wie, że półki z jogurtami sięgną się w nieskończoność, toteż szukałyśmy dobre dwadzieścia minut, zanim wrócił Tat i powiedział z wielkim żalem „nie wiem, czy ta torba jest warta tego szukania, ile mogła kosztować?!”. Mam rzuciła mu tylko przez sekundę wściekłe spojrzenie, bo oto spotkała panią układającą śmietany na półce. Okazało się, że pani pracująca znalazła nasza torbę i wrzuciła ją na wielki wózek kartonów zbiorczych, które potem wywozi się na śmieci. Mina Mam, która wydostaje z wózka spośród kartonów swoją ukochaną torbę, była podobna do miny rycerza, który wyrwał swoją ukochaną niemalże z paszczy poczwary. Do końca powrotu do domu Mam śmiała się i opowiadała ile razy przez te dwadzieścia minut zdążyła zwątpić, że ją znajdzie, oraz wyliczała w kółko jej wszystkie zalety; zakupowy rozmiar, ładny kolor, gruby plastik, zakupowy rozmiar…
Dwa tygodnie później Mam wykazała się wielkim zaufaniem do swoich dzieci – pakując wór jedzenia stwierdziła, że tylko torba o zakupowym rozmiarze może pomieścić tyle słoików, ile chciałaby nam dać. Oczywiście musiałam zapewnić, że torbę obiecuję odwieźć z powrotem i słowa dotrzymałam. Dostałam kilka telefonów z pogróżkami, że Mam nie ma z czym chodzić na zakupy, więc torba ma wrócić do domu w trybie now.

Kiedy torba znów była w domu Mam wychodziła z nią na zakupy równie często, jak poprzednio. Najbardziej jednak lubiła zabierać ją do wspomnianego wcześniej hipermarketu. Jednak każdorazowo trzymała torbę w dłoni, drugą pchając wózek, by tylko nie wypuścić torby z rąk, bo znowu zostawi ją na jogurtach, czy coś. Jak zapewne się domyślacie – umysł ludzki eliminuje trudności życiowe, dlatego kiedy Mam nakładała pomarańcze do torebki (zwykłej, jednorazowej, nie naszej bohaterki) to naszą bohaterkę Torbę położyła obok pomarańczy. Mózg tymczasem spłatał Mam figla i kiedy zważyła owe pomarańcze, nie wysłał sygnału do mięśni, by torbę zabrać z powrotem, dlatego dziesięć minut później, przy kasie cała rodzina Gufo miała deja vu – nie ma torby! Mam tym razem nie pozwoliła zapłacić, kupić nowej torby i wtedy ewentualnie szukać starej, sprawdzonej (o czym również nie chciał słyszeć Tat), dlatego wycofaliśmy się z kasy, a Mam pobiegła na dział warzywa i owoce szukając tropu torby. Torba natomiast w pomarańczach była ledwie widoczna, ponieważ sama była pomarańczowa, ale jak już wspomniałam, była też beżowa, dlatego Mam zauważyła ją wędrując miedzy alejkami koszy pełnych owoców. Tym razem cała rodzina w drodze powrotnej z zakupów nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nasza torba jest już Torbą przez wielkie „t” i pisane jest jej być naszą torbą.

Czas mijał, a Torba nie starzała się, tylko dobrze służyła naszej rodzinie. Dziś rano Mam zapakowała ją do torebki i pojechałyśmy we trzy na zakupy – ja, Mam i Torba. W sklepie Mam umieściła Torbę w wózku sklepowym, zaparkowała go przy konserwach, sama poszła po paprykę, a ja po pieczarki. (Taka sytuacja.) Kiedy wkładałam warzywa do wózka, był on pusty, ale nie wiedziałam, że powinna tam być Torba. Mam wstawiając paprykę do wózka była przekonana, że Torba leży pod warzywami wstawionymi przeze mnie. Po wyładowaniu wózka na taśmę kasy i zapłaceniu Mam zostawiła mnie samą z zakupami w trzech jednorazowych reklamówkach („znowy nei ma torby!”, „w naszą Torbę wszystkie zakupy by weszły…”, „przecież kładłam ją tu na dnie, pod warzywami”) wróciła na sklep. Tym razem jednak byłyśmy w niedużym wiejskim PoloMarkecie, którego przejście wzdłuż i wszerz dwa razy zajęło pięć minut. W tym czasie ja poskładałam wszystkie puzzle – zostawiłyśmy Torbę samą w wózku, kiedy wybierałyśmy warzywa i wtedy ktoś nam ją ukradł. Nie było innej drogi. Obserwowałam wychodzących ze sklepu ludzi, jednak nikt nie był na tyle głupi, by zapakować w świeżo ukradzioną torbę swoje zakupy.


Oczekujecie zapewne pointy w stylu „Mam wróciła z miną rycerza, który wyrwał swoją ukochaną niemalże z paszczy poczwary”, jednak życie to nie bajka – okradli nas dziś w Polo. Okradli nas z naszej Torby, która była warta więcej niż tysiąc słów i znaczyła dla nas więcej niż inne torby. Ktoś liczył na to, że w Torbie znajduje się portfel z pieniędzmi, jednak dzięki Bogu się przeliczył. Mam nie mogła odżałować Torby, jednak bardziej nami obydwiema wstrząsnęło to, że nie zabrano nam torby w dużym mieście, w hipermarkecie, ale okradziono nas w małym lokalnym sklepie w ciągu minuty nieuwagi.
Stała czujność! Mawiał Alastor i chyba miał rację – już nigdy nie zostawię nic w wózku sklepowym ani na sekundę. Cała drama postu celowa, wszystkie zdarzenia zgodnie z prawdą i nieprzejaskrawione – post spisany według relacji Mam. ;]



PS Post wyjątkowo w piąteczek, a nie wtoreczek, ale od przyszłego tygodnia wracam do wtoreczku. We wtoreczek Parajutjub z moją nową muzyczną zajawką – Stefcia się ucieszy.

2 komentarze:

  1. Biedna Torba... Być może wyląduje gdzieś na śmietniku w niedługim czasie, ale być może już nadszedł jej czas, wystarczająco się nasłużyła :)

    A ja tego filmiku nie widziałam - jest świetny! Głos lektora idealny, jakbym słuchała jednego z lektorów filmu przyrodniczego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja widziałam ten filmik już kilka razy ale za każdym razem wzbudza we mnie rozbawienie i jakiś taki niepokój związany z myśleniem o wszystkich rybkach, które umarły zaplątane w reklamówki... Ogólnie rzecz biorąc uświadamia on straszne rzeczy, ale jest taki wesoły ;]

    ;]

    OdpowiedzUsuń