Klik!

"Igrzyska smierci" - niebezpieczna seria zdarzen

Rozmyślałam nad pisaniem recenzji? A więc będzie recenzja! Jeszcze nie mangi, bo żaden ciekawy tytuł się nie kończy ani nie zaczyna (żebym mogła mieć jakieś ambitne przemyślenia), ale będzie coś o pewnej serii. O, tak odważnie zacznę, nie od pojedynczej książki, a od trzech naraz.

Trylogię pani Collins zaczęłam około dwa miesiące temu. Nie powiem, ile mi się kniżki kurzyły na półce... hm, coś od roku chyba... w każdym razie głód powieści przygodowej zajrzał biednej kozie w paszczę. Kozy nie wybrzydzają w celulozie, więc chwyciłam pierwszą część w zęby i poddałam dogłębnej obróbce. Inteligenckiej, żeby nie było. Potem przyszedł czas na drugą, a tydzień temu na trzecią część, dawkowaną w weekendy spędzane w domowych pieleszach. Po premierze filmu wszyscy się "Igrzyskami śmierci" jarali, ja jednak święcę zasadę, że książka jest zawsze lepsza od adaptacji, więc później popsuję sobie nerwy aktorami i spojrzałam, co autorka miała pierwotnie na myśli. Trochę się zeszło, ale zyskałam na obiektywizmie.

Yagi książek w połowie nie przerywa, zwłaszcza takich, które są jej osobistą własnością, ale od początku irytował mnie sposób narracji, którą wybrała pani Collins. Pierwszoosobowy narrator, którym jest nastolatka? Uchowaj kozi boże, brzmi strasznie, ale nie było aż tak źle. Po prostu ironicznie podchodziłam do scen, w których Katniss, główna bohaterka, zaczyna mieć problemy emocjonalne z dwoma przystojniakami, którzy zabiegają o jej względy. Problem w tym, że Katniss zbyt późno budzi się z nastoletniej fazy dziewiczego "niekumania bazy", zbyt późno przestaje wywoływać u mnie oczopląsu (bywał ci on raz na ruski rok, ale jednak bywał) i w efekcie dostajemy BAD END rodem z dżapońskich gier fabularnych. Ta, tak jakby udział w konkursie, w którym musisz poćwiartować dwudziestkę trójkę dzieciaków i samemu nie dać się poćwiartować był wesołą przygodą. Autorka od początku do końca konsekwentnie przedstawia ponurą wizję Panem, kraju przyszłości i zniewolonych dystryktów, gdzie nawet walka, poświęcenie czy zwycięstwo jest często "nagrodą" gorszą niż przegrana i śmierć. To, że Katniss jest trochę ograniczona na tle uczuciowym oczywiście ma swoje uzasadnienie, ale trudnej się pogodzić z tą częścią jej psychiki, gdy ma się porównanie do własnych miłosnych perypetii. Do cierpienia, ubóstwa czy utraty najbliższych często porównania nie mamy, dlatego seria jest tak wstrząsająca i wciągająca.

"Igrzyska śmierci" i "W pierścieniu ognia" były książkami bardzo dobrymi, ale to "Kosogłos" sprawił coś, czego chyba dotąd żadna książka przeze mnie przeczytana nie sprawiła - miałam wrażenie, że zakończenie jest idealne. Nie wesołe, nie szczęśliwe, ale dobre, logiczne i satysfakcjonujące dla myślącego czytelnika. Po przeczytaniu przypomniałam sobie zakończenia, jakie zaserwował Sapkowski w "Wiedźminie" oraz "Trylogii husyckiej"; tam autorowi w ciągu ostatnich dwudziestu stron przypominało się, że cała kompania głównego bohatera wciąż żyje, więc dekapitował każdego po kolei w naprędce skleconych, uberpoważnych walkach. W trylogii "Mrocznych materii" Pullman na siłę starał się zrobić słodko-gorzkie zakończenie, ale miałam nieodparte wrażenie, że to autor z góry wymyślił zakończenie dla bohaterów, a nie bohaterowie stworzyli je sami. W "Kosogłosie" tak nie jest. Wkraczamy w najważniejszy etap walki, zatem naturalnym jest, że zgonów ważniejszych osób doświadczymy więcej, ale są one rozłożone i uzasadnione. Żaden bohater nie jest bezpieczny, zwroty akcji, serwowane pod koniec każdego rozdziału, wybijają oczy na orbitę Jowisza, ale jednocześnie wszystko jest dozwolone i w granicach ustalonych zasad. To jest wojna, wojna okrutna i bezlitosna, ale jednocześnie prawdziwa, prawdziwsza przez to, że zostawiła trwałe blizny w psychice bohaterów nawet po epilogu.

Jestem niezwykle usatysfakcjonowana tą serią. Polecam ją każdemu, kto lubi trzymające w napięciu powieści przygodowe, które nieco bardziej niż bardzo odbiegają od schematów. Jestem też ogromnie ciekawa, co stworzą filmowcy - zapowiedziana jest już część "W pierścieniu ognia", ale na "Kosogłosa" trzeba będzie dać ograniczenie 18+. Albo ogrom cenzury i zmian, czego osobiście nikomu nie życzę.

3 komentarze:

  1. Cały post czytałam tak - http://pcdn.500px.net/9901567/774aaac24ed7aa21ea9a9fc82597f7406ff6c6f0/4.jpg

    Bo się bałam, ze coś zaspojlerujesz, ale jednak co Koza, to Koza! Kompetencją bije na głowę to, co ja zamierzam napisać o "Mrocznej Materii" ale zamierzam rozpisać się pojedynczo :)

    Sowy też nie wybrzydzają w celulozie, ale preferują myszy :) Niedługo będzie mi dane dowiedzieć się na własnej skórze o "gorzkosłodkim" zakończeniu, na razie siedzimy z Lyrą w jaskini :)

    If you know what i mean xD

    Hu-huu! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się nie bałam spoilerów :P ale podziwiam za znalezienie czasu na czytanie - u mnie "Rzeka tajemnic" Dennisa Lehana kurzy się od jakiegoś czasu na półce, choć wiem, że to świetna książka będzie (niedobra ja - wybieram prostą rozrywkę)

    Na wakacje z chęcią pożyczę :) nadrobię wtedy wszystko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem milusio u Was... Gufo i Yagi :]
    Buzi, córka!

    OdpowiedzUsuń