Klik!

"One Piece" tom 21 - łaa-bedzie wybuch!

Miałam być konsekwentna. Miałam pisać albo o tytułach zakończonych, albo rozpoczynających swą chlubną przyszłość w polskim światku wydawniczym. Ale mnie zachciało się inaczej (jak zwykle). Ostatnio dorwałam nowy, już 21 tom mojego ulubionego tasiemca "One Piece" ołówka pana Eiichiro Ody. Po jak zwykle udanej lekturze wzięła mnie ochota na podzielenie się kilkoma spostrzeżeniami. Nie, w kobietą w ciąży nie jestem, ale swoje zachcianki mam i zamierzam je spełniać w miarę możliwości, o. A nuż komuś spodoba się tytuł po wyrwanym z kontekstu opisie? W końcu ja też zainteresowałam się tą mangą, kiedy zaspojlerowano mi wszystkie najlepsze zwroty akcji... No dobrze, aż tak wredna nie jestem.

Piracka saga trwa w najlepsze. Każdy z załogi Słomkowych pognał w swoją uliczkę Alubarny, stolicy piaszczystej wyspy Alabasty, raźno oklepując buźki Wrogów - agentów Baroque Works. Kucharz Sanji serwuje baraninę a'la mouton shot, Nami przewiduje pogodę w iście burzowym stylu, a Zoro znów traci hektolitry krwi, nie przestając przy tym wyglądać epicko. Brzmi to jak nieporadna paplanina, ale cóż robić? Tom 21, "Utopia", obfituje w walki, żarty i mocarne kadry, stanowiąc przy tym esencję "One Piece'a". Wyjątkowo mało w tym tomie gadaniny, niemal wcale nie ma Usoppa, Choppera i Vivi, a głównego bohatera, Luffy'ego, nie uświadczymy nawet na okładce. Cóż to za dziwy i hece niesłychane, przecież zawsze był ci on!

Arc Alabasty powoli zbliża się do kulminacyjnego punktu - Crocodile, główny zły, zamierza podstępem przejąć kraj, zgładzić większość mieszkańców i na dodatek zdobyć jedną z najpotężniejszych broni istniejących na świecie. To ci dopiero gagatek! Choć obrońcy sprawiedliwości radzą sobie nie najgorzej, pokonując podwładnych Crocodile'a, jednak sam szef jest nieuchwytny i niemal niepokonany. Niemal, bo kapitan Słomkowy przeżył ostatnie starcie z nim.

Okładka bardzo mi się podoba, a będzie mi się jeszcze bardziej podobać, kiedy ukaże się tomik 22 - dlaczego? Wyguglujcie. Tłumacz, pan Dybała od niezapomnianego "Fullmetala Alchemista", znów pokazał, że głupawka trzyma wszystkich równo, od bohaterów po wydawnictwo. Diabelski owoc (taki rodzaj czarów w świecie piratów) Mr. 1, prawdziwego koksa jak na standardy chara-designu "One Piece'a", otrzymał godną klepnięcia się w czoło nazwę ciach-ciachowocu. Wyobraziłam sobie, że zamiast zamieniać swoje ręce i nogi w miecze, Mr. 1 zamienia je w ciacha. Omnomnom, i to takie truskawkowe. Nazwy ciosów nie są wcale gorsze - można wybierać i przebierać między "ob-ciachowymi pazurami", "rozwałką w częś-ciach" czy "spiralą w łok-ciach". Lepszy od tych wszystkich nazw jest już tylko atak Mr. 2 pod tytułem "transwestyckie pięśczoty". Jeśli nie piliście, to się napijcie, a jeśli nigdy nie natknęliście się na "One Piece'a", to zacznijcie. Tomik jest naprawdę udany i chyba jeden z lepszych pod względem tempa akcji. Nie mogę też powiedzieć, że te wszystkie jajcarskie nazwy mnie nie bawią. Bawią, bo o to właśnie tu chodzi! Jednocześnie gdzieś klimat pół-śmiesznych, pół-poważnych walk się posypał. Kiedy wybitnie poważny przeciwnik jak Mr. 1 zaczyna walić takimi kwiatkami... to ja już nie wiem, gdzie oczyska podziać.

A na koniec dodatek specjalny czyli co sprawiło, że zaczęłam przygodę z "One Piecem". Uwaga na spojlery i genialną muzykę z "Piratów z Karaibów".

 

Ahoj, piracka załogo! Do zobaczenia za miesiąc!

0 komentarze: