Piracka saga trwa w najlepsze. Każdy z załogi Słomkowych pognał w swoją uliczkę Alubarny, stolicy piaszczystej wyspy Alabasty, raźno oklepując buźki Wrogów - agentów Baroque Works. Kucharz Sanji serwuje baraninę a'la mouton shot, Nami przewiduje pogodę w iście burzowym stylu, a Zoro znów traci hektolitry krwi, nie przestając przy tym wyglądać epicko. Brzmi to jak nieporadna paplanina, ale cóż robić? Tom 21, "Utopia", obfituje w walki, żarty i mocarne kadry, stanowiąc przy tym esencję "One Piece'a". Wyjątkowo mało w tym tomie gadaniny, niemal wcale nie ma Usoppa, Choppera i Vivi, a głównego bohatera, Luffy'ego, nie uświadczymy nawet na okładce. Cóż to za dziwy i hece niesłychane, przecież zawsze był ci on!
Arc Alabasty powoli zbliża się do kulminacyjnego punktu - Crocodile, główny zły, zamierza podstępem przejąć kraj, zgładzić większość mieszkańców i na dodatek zdobyć jedną z najpotężniejszych broni istniejących na świecie. To ci dopiero gagatek! Choć obrońcy sprawiedliwości radzą sobie nie najgorzej, pokonując podwładnych Crocodile'a, jednak sam szef jest nieuchwytny i niemal niepokonany. Niemal, bo kapitan Słomkowy przeżył ostatnie starcie z nim.
Okładka bardzo mi się podoba, a będzie mi się jeszcze bardziej podobać, kiedy ukaże się tomik 22 - dlaczego? Wyguglujcie. Tłumacz, pan Dybała od niezapomnianego "Fullmetala Alchemista", znów pokazał, że głupawka trzyma wszystkich równo, od bohaterów po wydawnictwo. Diabelski owoc (taki rodzaj czarów w świecie piratów) Mr. 1, prawdziwego koksa jak na standardy chara-designu "One Piece'a", otrzymał godną klepnięcia się w czoło nazwę ciach-ciachowocu. Wyobraziłam sobie, że zamiast zamieniać swoje ręce i nogi w miecze, Mr. 1 zamienia je w ciacha. Omnomnom, i to takie truskawkowe. Nazwy ciosów nie są wcale gorsze - można wybierać i przebierać między "ob-ciachowymi pazurami", "rozwałką w częś-ciach" czy "spiralą w łok-ciach". Lepszy od tych wszystkich nazw jest już tylko atak Mr. 2 pod tytułem "transwestyckie pięśczoty". Jeśli nie piliście, to się napijcie, a jeśli nigdy nie natknęliście się na "One Piece'a", to zacznijcie. Tomik jest naprawdę udany i chyba jeden z lepszych pod względem tempa akcji. Nie mogę też powiedzieć, że te wszystkie jajcarskie nazwy mnie nie bawią. Bawią, bo o to właśnie tu chodzi! Jednocześnie gdzieś klimat pół-śmiesznych, pół-poważnych walk się posypał. Kiedy wybitnie poważny przeciwnik jak Mr. 1 zaczyna walić takimi kwiatkami... to ja już nie wiem, gdzie oczyska podziać.
A na koniec dodatek specjalny czyli co sprawiło, że zaczęłam przygodę z "One Piecem". Uwaga na spojlery i genialną muzykę z "Piratów z Karaibów".
Ahoj, piracka załogo! Do zobaczenia za miesiąc!
0 komentarze: