Klik!

Podsumowanie - sezon lato 2013

Nie samą polską telewizją człowiek żyje, a ta japońska co trzy miesiące oferuje ramówkę ciekawszą niż wszystkie rodzime stacje razem wzięte przez kilka lat. Dość już doku-soapów, dość rozgotowanych telenowel, dość tanich sensacji!
Napisanie podsumowania najnowszych anime raz na kwartał chyba nie będzie mnie specjalnie boleć, więc zacznę od zaraz. Radość moja jest tym większa, bo tegoroczne lato było wyjątkowo hojne w dobre i bardzo dobre produkcje. Na bieżąco oglądałam ich aż dwanaście (co prawda tylko w pewnym momencie, bo coś w trakcie odpadło w starciu z silną konkurencją, ale dane i tak są imponujące). W podsumowaniu znajdą się także serie, które zaczęły się na wiosnę, ale trwały przez dwa sezony.

Blood Lad - wampiry i spółka
10-odcinkowa seria będąca zwariowaną mieszanką komedii, parodii, fantasy i ociupinki akcji. Wampir o gustownym, odpowiednio mrocznym imieniu Staz Blood jest szefem jednej z wielu dzielnic w Piekle. Któregoś dnia członkowie jego bandy dają mu znać, że na ich terytorium znaleźli ludzką dziewczynę. I to nie byle jaką! To Japonka z dziada pradziada! Staz, który kicha na swój wampirzy rodowód, ma niezdrowe wręcz ciągoty do wszystkiego co wyszło spod ręki skośnookich geniuszy, przez co nie może przegapić takiej okazji. Podczas spotkania okazuje się jednak, że nastoletnia Fuyumi budzi w naszym głównym bohaterze coś więcej niż fascynację do gier na Pegazusa i "Dragon Balla"... A to tylko początek poplątanych problemów. Spodziewałam się czegoś bardziej wybuchowego i rozśmieszającego do łez, ale "Blood Lad" wcale nie było nudnym anime. Seria jest krótka i do chapsnięcia na raz, poza tym znakomitą większość bohaterów po prostu nie da się nie lubić, a fabuła przyjemnie pędzi do przodu. Opening łatwo wpadł mi w ucho, kreska była przyzwoita, muzyki jednak niemal nie słyszałam. Jeśli chodzi o parodię innych anime, to z zadania o wiele lepiej wywiązało się "Bimbougami ga!". Zakończenie anime zostawiło widza w lesie, ale można mieć dzięki temu nadzieję, że w przyszłości pojawi się drugi sezon. Z chęcią go obejrzę.
Ocena: 6/10

Czas na mizianie Fuyumi!

Danganronpa: Kibou no Gakuen to Zetsubou no Koukousei - The Animation (roboczo Danganronpa) - gdzie dwóch się zabija, tam korzysta... misiek
Jakże trudna jest to w ocenieniu seria... 13-odcinkowe anime po pierwszym epizodzie wywarło na mnie maksymalnie złe wrażenie. W Akademii Kibougamine, szkole znanej z edukowania wyłącznie najwybitniejszych dzieciaków w Japonii, zostaje uwięziona piętnastka świeżo upieczonych licealistów. Okna zasłonięte są grubymi stalowymi płytami, drzwi wyjściowych ani widu, ani słychu, a komórki wszystkich szlag gdzieś trafił. Sytuacja wpada z deszczu pod rynnę, gdy przed bohaterami pojawia się misiek nakazujący się nazywać Monokumą, szacownym dyrektorem tej placówki. Aby ukończyć naukę w Akademii i wyjść na zewnątrz muszą... kogoś zabić i nie zostać przyłapanym. Jako że jedynymi zamkniętymi w budynku ludźmi jest wspomniana piętnastka świeżo poznanych licealistów, wybór wydaje się być ograniczony.
Design postaci oraz miejscówki przyprawił mnie na samym początku o ból głowy. Dziwniej się po prostu nie dało. Samego miśka zamiast się bać, miałam ochotę załatwić z prawego kapciowego. Myślałam, że nie dam rady, ale sporo osób tak zachwalało grę, na podstawie której zrobiono anime, że przemogłam się do drugiego odcinka. Potem poszło zdecydowanie szybciej. Anime podzielono w dwuodcinkowe sprawy; w jednym oglądaliśmy "zwykłe" życie licealistów, następnie padał trup i przeprowadzano dochodzenie. W drugim następował Class Trial - sąd, w trakcie którego żywi debatowali nad znalezionymi poszlakami i typowali sprawcę. Widz z chęcią wysilał mózgownicę, chcąc poznać sprawcę przed błądzącymi we mgle bohaterami, którzy mimo dziwnych facjat ostatecznie okazali się całkiem ciekawi. Co jednak sprawiło, że niesamowicie trudno ocenić mi serię jest to, że w jej połowie zdenerwowana na coraz bardziej okrojony materiał w anime sięgnęłam po let's play z gry (właściwie to prawie visual novel, gra, która jest obrazkową powieścią). Trzydzieści godzin oglądania po angielsku. Do dziś nie wiem, jak to zrobiłam. Ale wiecie co? Warto było, zdecydowanie warto było. Pierwowzór jest miodzio, mimo że o wiele bardziej statyczny od anime. Zakończenie zlasowało mózgownicę aż miło, ale było logiczne i gracz (nie, nie widz, anime było zbyt okrojone) na podstawie garści poszlak mógł wpaść na nie wcześniej. Gorąco polecam zarówno opening i ending z anime, jak i soundtrack z gry. Samo anime jest dobre, ale przy porównaniu z oryginałem wymięka i gdybym mogła, grę postawiłabym na drugim miejscu za Tytanami w tym sezonie. Nigdy wcześniej nie oglądałam/grałam w żadną japońską grę, ale od dziś chyba to zmienię. A tymczasem oglądam "Danganronpę 2", niah, niah.
Ocena: 7/10

Monokuma uskutecznia hawajski taniec radości.

Fate/kaleid liner Prisma Illya - Czarodziejka z Nasuwersum
Kolejne 10-odcinkowe anime z sezonu letniego. Illyasviel von Einzbern, zupełnie zwyczajna japońska dziewczynka zostaje w trakcie kąpieli zaatakowana przez magiczne berło, Ruby. Różdżka przed chwilą pokłóciła się ze swoją właścicielką, Rin, i postanowiła, że poszuka sobie nowego Mastera, który pomoże jej zebrać Class Card - karty, w których zaklęte są dusze mistycznych bohaterów. Illya jest sceptycznie nastawiona do pomysłu, ponieważ naoglądała się odpowiednio dużo anime o magicznych dziewczynkach i wie, czym ten fach pachnie (a pachnie zwykle kłopotami). Ostatecznie jednak daje się przekonać/nabrać Ruby i zostaje wciągnięta w magiczną przygodę. Okazuje się przy okazji, że nie jest wcale jedyną czarodziejką, a historia nie mogłaby się zaliczać do porządnego mahou shoujo, gdyby nie tajemnicza, utalentowana dziewczynka z wymiany, która trafia do tej samej klasy co Illya.
Illyasviel von Einzbern - nie, to zdecydowanie nie jest imię zwyczajnej japońskiej dziewczynki! Tak naprawdę jednak nie mamy tu do czynienia z niczym normalnym. Jeśli ktoś oglądał wcześniej takie serie jak "Fate/stay night" czy "Fate/Zero", to jest to dla niego seria wręcz obowiązkowa, a radocha z oglądania jest tym większa, że jest to swoista parodia w alternatywnej rzeczywistości tychże anime. Ogólnie wszystkie serie z "Fate" należą do rozbudowanego świata Nasuwersum (od twórcy pierwowzorów-gier, Nasu), w których toczone są wojny o Świętego Grala, istnieje magia, wampiry czy homunkulusy. Dla tych, którzy poprzednich, świetnych serii nie znają, "Fate/kaleid" to niezła zabawa pod znakiem magicznych dziewczynek jak "Sailor Moon", "Madoka" czy "Nanoha". Ja się bawiłam nieźle. Studio Silver Link, mimo bycia stosunkowo młodym i posiadającym na swoim koncie zaledwie kilka produkcji, zapewniło niezłą rozrywkę. Opening był cacy, ending niestety przewijałam. Na szczególną pochwałę zasługuje tutaj odcinek szósty ze świetną animacją walki Illyi z Alter Saber. Muah, to trzeba zobaczyć i bez oglądania całej serii. Jak dla mnie jest to mocna konkurencja z "Shingeki" w starciu o statuetkę najlepszej walki roku. Sountrack również był niezły, choć nie w każdym momencie zdawałam sobie sprawę z jego obecności. Może fabularnie seria nie jest niczym odkrywczym, ale też nie o to w niej chodziło - chodziło o pretekst, aby Illyę i Rin, dwie świetnie znane z Nasuwersum bohaterki ukazać w innym, nieco zabawniejszym, ale również epickim świetle. Ja łykam i będę łykać wszystko, co pochodzi od Type-Moon, studia trzymającego pieczę nad grami z Nasuwersum, więc kolejny, zapowiedziany już sezon obejrzę równie chętnie, jak nie chętniej. Podobno widowiskowych starć ma być jeszcze więcej.
Ocena: 7/10

 Współczesne czarodziejki (z prawej) nie dają sobie w kaszę dmuchać.

Free! - cztery klaty i basen
Yay! Gay party!
12-odcinkowa seria od moe-moe studia KyoAni. Do liceum Iwatobi chodzi trójka przyjaciół - Haruka, Makoto i Nagisa. W dzieciństwie należeli oni do klubu pływackiego, jednak po wyjeździe czwartego z ich paczki do Australii, Rina, przestali pływać. Rin jednak wraca do sąsiadującego liceum Samezuka, a Nagisa mobilizuje kumpli, aby znów założyli klub pływacki. Ponieważ do wodnego tanga zwanego sztafetą potrzeba czworga, wplątują w swój pomysł Reia, skoczka o tyczce, który zachwycił się stylem pływania Haru i również chce tak pięknie pływać. Żeby nie było tak wyłącznie męsko/gejowo, manegarem klubu zostaje siostra dawnego kumpla, śliczna Gou. Niestety, klątwa niezadowolonego Rina krąży nad głowami nowej paczki. Rozwiązanie może być tylko jedno - bitwa o sekundy na basenie!
Z powodu niesamowitej popularności kilkunastosekundowej, niezobowiązującej reklamy o pięciu pływakach postanowiono zrealizować pełnoprawne anime. I tak oto powstało yaoi, które nie jest yaoi, ale who cares. Liczy się głupawka i tona gifów na tumbrlu. Dla przykładu wystarczy główny bohater, Haru. Jemu po prostu odwala na punkcie wody. Non stop nosi na sobie obcisłe pływackie slipy. Widząc kałużę zrywa z siebie koszulę w trybie nał. Wpieprza wyłącznie makrelę. Kiedy ktoś powie "woda", to Haru aportuje się w tym samym miejscu, błyszcząc oczami jak naćpiany rastafarianin. It's a kind of magic, serio. Na początku była tylko głupkowata radocha z wszelkich podtekstów, potem doszło zadowolenie, że przynajmniej połowa bohaterów jest fajna oraz że wreszcie anime o szkolnym klubie (w tym przypadku klub pływacki) faktycznie było o szkolnym klubie (bohaterowie pływają!), a nie o szamaniu ciasteczek. Pozdrawiam studio KyoAni. Na koniec wpadła z wizytą konsternacja, ponieważ drama z Rinem w roli tytułowej kupy się nie trzymała, a jedynie sztucznie napędzała coś, co miało być fabułą. Oh wait, że ja to oglądałam dla fabuły? No chyba nie! Od strony technicznej - muzyka była przyjemniutka i faktycznie było ją słychać. Kreska i animacja są dopieszczone co do najmniejszego muskułu, a nawet bardziej. Dla samej kreski mogę oglądać każdą szmirkę od tego studia, a przecież wytrzymałam "Tamako Market". Tylko sutków pływakom brakowało, ale ponownie... who cares. Były klaty! Były barwne rozpryski wody! Były sparkle! Były gay wibes! Czego chcieć więcej? Nic. No to free!
Ocena: 7/10

Oczekiwania...

 
...i rzeczywistość.

Gin no Saji - żniwka time!
Arakawa-sensei strikes back! Seria 11-odcinkowa, lecz nie martwcie się, już jest zapowiedziany drugi sezon. Hachiken Yugo ma dość swojej rodziny, postanawia więc za poradą jednego z nauczycieli spróbować swych sił w szkole Ezono - niesamowicie rozwiniętej placówce dla wszystkich spragnionych rolniczej wiedzy. Hachiken poszedłby wszędzie, ale szkoła rolnicza posiada całoroczny akademik, który jest dla niego niczym oaza na wzburzonej pustyni życia. Wiejskie życie daje jednak w kość nawet znakomitemu uczniowi. Pobudki o piątej rano i całodzienna, wzmożona praca fizyczna to chyba nie jest coś, na co było przygotowane miejskie chucherko bez marzeń... A może to właśnie Ezono i poznani tam ludzie są upragnionym "kawałkiem podłogi" Hachikena?
Seria jest tak przyjemniusia, że ach!  Dla tych, którzy znają "Fullmetal Alchemist" nazwisko Arakawy będzie reklamą samą w sobie. Innym powiem, że jest to niesamowicie udany miks komedii i okruchów życia, z posypką ciekawostek o rolnictwie i rzeczywistości. Nie ma tu pościgów, wybuchów, nic tu nie wygląda lepiej ani gorzej na tle eksplozji; ta seria po prostu czaruje swą prostotą i pozytywnym przekazem. Kreska jest bardzo sympatyczna, muzyka również, opening i ending są spokojne, lecz nastrajają optymizmem. Mimo prawdziwego oberwania chmury bohaterów każdy otrzymał swoje pięć minut, nawet randomy potrafią wpaść w oko. Z drugiej strony nie ma w "Gin no Saji" jakiejś rozbudowanej fabuły, raczej chodzi o to, że Hachiken odkrywa wady i zalety wiejskiego życia, próbując przy okazji odnaleźć odpowiedź na pytanie "co on chce robić w życiu?". Mimo to seria wcale się nie dłużyła. Więcej, buźka mi się uśmiecha na samo wspomnienie tej serii. A już w grudniu w Polsce wyjdzie pierwszy tom mangi, hip, hip, hurrra! Już niedługo wszyscy odkryją potęgę Wieprzowinki.
Ocena: 9/10

Słodkie świnki są... słodkie!

Kami nomi zo Shiru Sekai: Megami-hen - naprawdę boski harem
Trzeci sezon anime o wiecznie zapatrzonym w PSP, podbijającym bogu. 12-odcinkowa historia przeskakuje pewien materiał mangowy i skupia się na arcu bogiń. Katsuragi Keima, znawca gier randkowych od przysłowiowej podszewki, kontynuuje swoją misję łapania demonów, które poukrywały się w sercach samotnych dziewczyn. Do tego zadania został niekoniecznie z własnej woli powołany dzięki Elsie, uroczej diablicy, będącej jego partnerką i magicznym supportem. W trzecim sezonie Kami-nii-sama nie będzie jednak zwyczajnie rozkochiwać w sobie nowych zbłąkanych duszyczek. Apollo, bogini zamieszkująca serce Kanon, sprawiła, że dziewczyna nie zapomniała swojego "podboju" oraz pocałunku, jakim obdarzył ją Keima gdzieś w pierwszym sezonie. Wyznaje mu ponownie swoje uczucia w czasie lekcji i zawstydzona ucieka ze szkoły. Tuż potem zostaje zaatakowana przez tajemniczą grupę Vindice. Życie Kanon oraz Apollo jest w niebezpieczeństwie. Inna ujawniona bogini, Diana, informuje głównego bohatera, że ocalić jego koleżankę może jedynie odnalezienie pozostałych czterech bogiń, które znajdują się... w sercach podbitych już przez Keimę dziewcząt. Czas jest ograniczony - na ich odszukanie i ponowne rozkochanie ma tylko tydzień.
Kto nie zna mangi w ogóle albo nie oglądał poprzednich dwóch sezonów oraz OVA z podtytułem "Tenri-hen", ten nic nie zrozumie. Z drugiej strony zabawa z "Kami nomi" polega nie na śledzeniu fabuły, ale na zaśmiewania się z przedniej komedii, okraszonej kibicowaniem w rozwoju tej czy innej pary. Seria jest parodią gier randkowych oraz innych, znanych anime. Kolejne cele Keimy są niczym innym jak stereotypami często wykorzystywanymi w różnych produkcjach typu harem. Znajdzie się sportsmenka, przyjaciółka z dzieciństwa, paniusia z bogatego domu, duch, nauczycielka, idolka, koleżanka z klasy, szara myszka i wiele, wiele innych. Mimo to wszystkie "podboje" ogląda się świetnie, bo nie szczędzi się humoru oraz romantycznych momentów. Jak się nie śmiać, kiedy Keima znów uskutecznia swoje mistrzostwo w graniu, informując mamę: "Zaczynają się wakacje, idę grać do swojego pokoju. Zobaczymy się za dwa miesiące." Tak było także tym razem. Kreska i animacja stoją na tym samym, świetnym poziomie. Opening w full wersji ma prawie trzynaście minut i każda jego sekunda jest majstersztykiem. Na dodatek tym razem Keima porzuca na dłużej swój nieodłączny peesiak i z maksymalną powagą skupia się na ratowaniu Kanon. No miodzio na pragnące romantyzmu serducho... Na szczęście jego cele nie dadzą mu się tak łatwo, dlatego komedia mimo całego serious bussines kręcącego się w powietrzu wcale nie idzie w odstawkę. Zdecydowanie warto było obejrzeć i usłyszeć raz jeszcze nieśmiertelne "widzę zakończenie".
Ocena: 8/10

Boski Keima zawstydził nawet bohaterów "Free!" - on pływa i gra na PSP jednocześnie.

Przedstawicielki płci pięknej są równie nieziemskie.

Kamisama no Inai Nichiyoubi - apokaliptyczno-liryczna
Były serie dobre i bardzo dobre, a teraz będzie coś z rodzaju Danganronpy. No nie wiadomo jak to ugryźć. 12-odcinkowe anime znane z poetyckiego tłumaczenia tytułu jako "Niedziela bez Boga", dokładnie z takich wielkich i małych liter. Pewnego dnia Bóg stwierdza, że nie jest zadowolony ze swojego dzieła i pozostawia świat samemu sobie. Niebo i piekło są przepełnione duszami, a ludzie na ziemi nie mogą odtąd umrzeć, więc jako ostatnią łaskę pozostawia ludzkości Grabarzy. Grabarze mają za zadanie chować zmarłych, inaczej ich dusze nadal znajdować będą się w śmiertelnie zranionych bądź chorych ciałach. Główna bohaterka, Ai Astin, jest półkrwi Grabarzem, co stanowi zadziwiający fakt z dwóch powodów - dzieci przestały się rodzić piętnaście lat wcześniej, a sama Ai ma lat dwanaście, poza tym Grabarze nie mogą mieć dzieci. Po śmierci matki Ai jest ona wychowywana wspólnie przez mieszkańców jej rodzinnej wioski. Sielskie życie zmienia się jednak po wizycie tajemniczego osobnika, który podaje się za Humpniego Humberta, zupełnie jak mężczyzna z opowieści matki Ai. Mężczyźna, który miał być ojcem dziewczynki...
Już sama kreacja świata jest na swój sposób obłędna. Jeśli dodać do tego delikatną muzykę, dopieszczoną kreskę oraz nastrojową kolorystykę, jakie zastosowano w serii, to klimat należy podnieść do sześcianu, przy czym klimat jest sporo większy od jedynki. Co więc może tu być nie tak? Wspomniany na początku problem pojawia się przy okazji fabuły. Jest ona po prostu nierówna. Pierwsze dwa odcinki były dość bezsensowne. Owszem, trzeci wyjaśnił i poukładał do odpowiednich przegródek wszystkie niejasności, ale co z tego, kiedy próba zastrzelenia małej dziewczynki o mało co nie doszła do skutku, bo pan Humpnie chciał udawać zarąbistego? Dlaczego od razu nie powiedział Ai co jest nie tak z jej wioską, tylko grał zimnego skurczybyka? Gdyby tylko udawał i chciał wziąć na swoje barki żal dziewczynki, gdyby chciał zatuszować cały tamtejszy bajzel, to byłoby ok, ale on się tylko popisywał! Humpnie wcale nie był dobroduszny, po prostu chodził po świecie i strzelał do ludzi, a przy okazji zdołałby kilka razy załatwić także Ai, gdyby nie pomoc z zewnątrz. Pobudki miał ci on w sumie w porządku, ale wykonanie zwyczajnie leżało. Potem w odcinkach 4-6 mamy świetny arc w Ortus, w odcinkach 7-8 nudny jak flaki z olejem arc szkoły Gola, a potem znów było coraz ciekawiej. Ai ze swoim maksymalnie naiwnym i idealistycznym podejściem do świata także nie ułatwiała oglądania, ale do wprowadzenia zmian zwykle potrzeba takich słodziutkich naiwniaków. Inaczej źli goście się nie nawrócą i takie tam historie. Oprawie całego anime, od strony wizualnej po dźwiękową należą się pieśni pochwalne z mojej strony, ale ze względu na poszatkowaną i nierówną fabułę wzruszałam się trochę wyrywkowo. Niemniej zaręczam, że co trzy odcinki wpychało mnie głębiej w fotel, a szczękę musiałam zbierać szufelką. Może to tylko ja mam więcej uwag niż to anime faktycznie posiada w sobie wad.
Ocena: 7/10

...i po wakacjach...

Servant x Service -  w tym szaleństwie jest robota
13-odcinkowa komedia w urzędniczych klimatach od autorki "Working!". Trójka świeżo upieczonych absolwentów rozpoczyna pracę w urzędzie pomocy obywatelskiej. Główna bohaterka, Yamagami Lucy (imię skrócone) chciała zostać urzędnikiem, ponieważ chce odnaleźć i zemścić się na osobie, która przyjęła od jej rodziców wniosek, na którym zawarli oni dobre dwadzieścia imion. Trudna rodzicielska dola, zdecydować się na jedno imię dla kochanej córeczki, kiedy wszystkie są takie ładne! Tak Yamagami musi znosić katusze wstydu, kiedy musi na jakimś podaniu czy w podpisie zawrzeć swoje pełne miano. Jej koleżanka, Miyoshi, zatrudniła się w urzędzie, ponieważ chciała jak najszybciej rozpocząć pracę i odciąć pępowinę od rodziny. W trakcie studiów Miyoshi jej ojciec symulował ciężką chorobę, byle tylko ściągnąć córkę z powrotem do domu. Hasebe natomiast jest urzędnikiem z dziada pradziada, diabelnie uzdolnionym we wszystkich dziedzinach i równie diabelnie leniwym. Jego drugie imię to "Przerwa"; po drodze nie występuje żadne "Tetmajer". Szalonej urzędniczej paczki dopełniają m.in. bojaźliwy przełożony Ichimiya oraz Chihaya z obsesją na punkcie cosplayu. Seria opowiada o ich codziennych wpadkach, rozmowach i innych perypetiach.
Jeśli plusy tej serii miałyby się kończyć na humorze, to byłby to plusik maleńki jak mróweczka. Oprawa graficzna nie należy do najbardziej szczegółowych, muzyka, poza przefantastycznym openingiem to raczej ubogie tło. Na szczęście tytuł oferuje sobą coś innego, równie sympatycznego - pary i parki! Autorce powiodła się sztuka, która wielu pełnokrwistym romansom się nie udaje. Zamiast mydlanej opery i serii o długości drugiej "Mody na sukces", mamy w "Servant x Service" do czynienia z bardzo przyjemnym rozwojem relacji damsko-męskich. Na początku był chaos w postaci Hasebe-zbieram-numery-wszystkich-kobiet-yay. Potem zaczyna on żartować sobie z Lucy, od której jako jedynej tego numeru komórki jeszcze nie zdobył. Od zgrywania łatwo jednak przejść do zakochania, co nie omija także naszego nonszalanckiego lenia. Lucy jest z początku naiwniarą i zupełnie nie kuma bazy ("jak ktoś może chcieć się umówić z osobą, która ma tak długie imię?"), jednak po pewnym romantycznym oświadczeniu i ona zaczyna czuć szybsze bicie serducha. Ich pocieszne podchody miały jeszcze jedną zaletę - oboje niemal od początku zdawali sobie sprawę, o co drugiej osobie biega. Nie doświadczymy tutaj głupiutkich, ciągnących się przez kilka sezonów szkolnych rozterek typu "och, ręce mi się pocą i nie mogę oderwać od niej/niego oczu... czy to znaczy, że mam grypę?". Bohaterowie są dorośli, wiedzą, czym jest miłość i co najwyżej boją się reakcji tej ukochanej osoby, bo przecież w tym wieku zakochanie jest niemal synonimem ślubu. Na każdą odrobinkę romantyzmu na ekranie reagowałam głośnym "awww" albo chichotem, bo naprawdę mocno kibicowałam Hasebe. Poza główną parką, która w fabule zarysowała się całkiem szybko, pojawią się w późniejszych odcinkach także inne dwójeczki w różnych stadiach rozwoju. Ale o tym cicho sza!
Ocena: 7/10

Haasebe udziela cennej, życiowej rady. Masz ochotę popracować? Usiądź i poczekaj, aż ci przejdzie.

Shingeki no Kyojin - starcie tytanów
Niekwestionowany król ostatnich sezonów, a może i nawet całego roku 2013 pod względem popularności. Trzymam kciuki, aby na pierwszym, 25-odcinkowym sezonie się to nie skończyło. Ludzkość została niemal wytrzebiona w pień przez dziwne, ogromnych rozmiarów stwory - tytanów. Ocaleli ukryli się na terenach otoczonych trzema wielkimi murami. W momencie rozpoczęcia anime, tytani nie zaatakowali ludzi już od dobrych stu lat, zmienia się to jednak bardzo szybko z powodu Kolosalnego Tytana, potwora o wysokości pięćdziesięciu metrów, który kopniakiem robi dziurę w murze Maria. W trakcie ataku chmary pomniejszych tytanów ginie mnóstwo ludzi, w tym matka głównego bohatera, Erena Yeagera. Na własne oczy widząc, jak jest ona pożerana, Eren składa przysięgę, że "wybije tytanów co do jednego". Razem z przyjaciółmi Mikasą i Arminem udaje mu się uciec z piekła i skryć się za drugim murem. Tam wspólnie rozpoczynają trening, aby dołączyć do wojska oraz urzeczywistnić pragnienie zemsty Erena.
Pierwszy odcinek obejrzałam bez przygotowania, dlatego tytanowa jatka zrobiła na mnie niezłe wrażenie. A może właśnie złe wrażenie, ale w zamierzonym znaczeniu. Dzięki kilku spojlerom zasłyszanym na konwencie szybko przerzuciłam się na mangę, wessałam całość w kilka dni i odtąd śledziłam anime świadomie, lecz nie z mniejszym entuzjazmem. Może fabularnie nic mnie nie zaskakiwało, ale przynajmniej rozumiałam wiele zamierzeń autora (chociażby to, skąd w jednej chwili pod murami pojawiał się Kolosalny Tytan). Poza tym kreska w mandze była tak okrutnie brzydka, że oglądając właściwie na nowo odkrywałam niuanse tego tytułu. Co to był za ból, kiedy sobie uświadomię, że niemal przez połowę mangi byłam przekonana, że Ymir to facet - tak bardzo brzydka jest kreska. Zresztą trudno było o pomyłkę? Płaska, brzydka, przystawia się do Christy, no jak nic to facet... A tu figa. Cała sprawa z Kobietą-Tytanem też wyglądała zupełnie inaczej, bo w mandze wszystko jest czarno-białe, a twarze bohaterów potrafiły się zmieniać z kadru na kadr. Przynajmniej zaskoczenie było większe, a to daje +5 do frajdy. Wracając do anime - połączone siły m.in. Production I.G. czy studia Wit odwaliły kawał gigantycznej (hehe) roboty. Chociaż po tumblru krążą gify, gdzie widać z całą stanowczością, jak w dwóch odcinkach wykorzystano tę samą sekwencję animacji walki, to i tak wszystko wyszło cacy. Wiadomo, na początku kasy nie było, dopiero w trakcie popularność "Shingeki" osiągnęła kolosalne (hehe) rozmiary i pieniądze zaczęły płynąć niczym za dotknięciem paluszka Midasa. Skoro już w tym sezonie anime kreska i muzyka, szczególnie muzyka, stały na wysokim (hehe) poziomie, to mam nadzieję, że drugi sezon za rok lub dwa będzie tylko lepszy. A po drodze pojawi się jeszcze film aktorski, więc widać, jak wielki (hehe) na "Shingeki" nastał szał na całym świecie. Historia również należy do całkiem ciekawych i niebanalnych, nietrudno tu o świetne zwroty akcji czy rozsiane to tu, to tam hinty na pewne odpowiedzi. Bo samych pytań jest mnóstwo, na czele z tym "skąd się wzięły tytany", "co znajduje się w piwnicy domu Erena" czy "jak powstały mury". Do tej pory nie zawiodłam się na odpowiedziach i kolejnych zagadkach, więc śmiało mogę zachwalić ten tytuł każdemu, chyba że ten ktoś jest wybitnie wrażliwy na krew czy śmierć. Wtedy musicie trzymać się od tytanów z daleka. Oh, wait... W sumie i tak musicie...
Ocena: 9/10

Nieludzkie zachowanie nie jest wyłącznie domeną tytanów.

Fikołaki są podstawą tamtejszych sztuk walki. 

I to by było chyba na tyle w tym kwartale. Jeśli kogoś zastanowią względnie wysokie noty opisanych przeze mnie tytułów - ja wszystkiego jak leci nie oglądam, dlatego te anime, które zasługiwałyby poniżej 6 po prostu nie tykam (albo nie chce mi się ich oglądać do końca, jak skończyło "Genei..."). Tym razem zdecydowanie miałam co oglądać, ale choć było miło, to wreszcie się skończyło. Obecnie do oglądania z sezonu letniego zostało mi tylko "Monogatari: Second Season", jednak o tym z pewnością będzie następnym razem.

Ahoj!


5 komentarzy:

  1. Japończycy mają niesamowitą wyobraźnię - opisy większości anime są... oryginalne :) Dobrze, że napisałaś o tych notach, bo już miałam o to pytać - skąd takie wysokie oceny dla wszystkich :)

    Shingeki :) Nie zachwycające z początku, zaczyna wciągać klimatem gdzieś od 9 odcinka, by porwać około 21 odcinka i nie puścić ;) jestem bardzo ciekawa finału tej serii, no i mam nadzieję, że powstanie 2 sezon.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opis Free... ;]

    "raz że wreszcie anime o szkolnym klubie (w tym przypadku klub pływacki) faktycznie było o szkolnym klubie (bohaterowie pływają!), a nie o szamaniu ciasteczek"
    Hahahaha :)

    "Nie ma tu pościgów, wybuchów, nic tu nie wygląda lepiej ani gorzej na tle eksplozji."
    KOCHAM to zdanie. Czy może to być moje motto życia?

    "Znajdzie się sportsmenka, przyjaciółka z dzieciństwa, paniusia z bogatego domu, duch, nauczycielka, idolka, koleżanka z klasy, szara myszka i wiele, wiele innych."
    Jakbym słuchała zbiór bohaterów School Rumble ;]

    W "Niedzieli bez Boga" Twój dramat i bulwers jest taki słodki :3

    "Jego drugie imię to "Przerwa"; po drodze nie występuje żadne "Tetmajer"."
    Hahahahahah xD

    "Nie doświadczymy tutaj głupiutkich, ciągnących się przez kilka sezonów szkolnych rozterek typu "och, ręce mi się pocą i nie mogę oderwać od niej/niego oczu... czy to znaczy, że mam grypę?"."
    Yagi! Ja usunęłam chirurgicznie dwie ósemki. Schowane, bo były ukryte 3 cm wgłąb szczęki. Pani chirurg wyrywała je mi (mam wrażenie że prawie) z gardła, a potem zaszyła je, ale niestety te rany KRWAWIĄ PRZY GROMKIM ŚMIECHU nawet dwa dni po zabiegu, jak się okazuje! AHAHAHAHAH XDXD Czy to znaczy, że mam grypę?

    "chyba że ten ktoś jest wybitnie wrażliwy na krew"
    Oh, wait...


    Przekonałaś mnie do obejrzenie Servant & Service i pogrania w tę grę z misiem-dyrektorem Damangadan... xD

    Naczekałam się na ten post! Yagi, mam nadzieję, że zwiększysz częstotliwość z "raz na kwartał mi nie zaszkodzi" xD

    Gufo idzie oglądać film.
    Hu-huu

    PS ja publikuję jutro wieczór, bo jest dzień nauki! Hip-hip hura, niech Bozia błogosławi hamerykańskich anukowców!

    OdpowiedzUsuń
  3. Stefciu!
    Gdybym miała oglądać wszystko z tego sezonu, to nie dość, że byłoby to ze dwadzieścia anime z hakiem, to połowa zasługiwałaby na tróje i dwóje. Według myanimelist 7 to "good", 6 to "fine", a 5 to "average". Jeśli seria była na tyle znośna, że obejrzałam ją do końca bez półrocznego odkładania takiej przyjemności, to zasługuje przynajmniej na "fine". To wspomniane "Genei" o magicznych dziewczynkach zasługiwałoby na chwilę obecną na 5, może na 4,5 (bo animacja jest niezła). Chyba że je zmęczę do końca :x

    Anime istnieje wiele, wiele latek, więc pomyśl sobie, ile historii zostało już wymyślonych? I ciągle trzeba pokazywać coś nowego. Dlatego kolejne serie mogą być coraz... dziwniejsze :)

    A ja wiem na czym skończy się "Shingeki", a ja wieeem~ To będzie doba, podsycająca ciekawość końcówka :D
    Na chwilę obecną zostało 16 chapterów jeszcze do zrealizowania, a na pierwszą serię poszło 33. Najprędzej za rok będą mogli zaczynać, bo rozdziały wychodzą co miesiąc. Emisja zajęłaby pół roku, czyli dostaliby w trakcie kolejne 5-6 rozdziałów. Taki plan minimum.


    Gufo!
    Szamanie ciasteczek w klubie było nawiązaniem do "K-On!", flagowego anime studnia KyoAni. Klub muzyczny złożony z pięciu dziewczynek, które całe dnie jedzą ciasta i piją herbatę. Całe dwa sezony. I zdaje się, że obejrzałaś nawet jeden odcinek ;)
    Ja znam całe dwie serie. Plus speciale. Plus film. O jakie to było odmóżdżające...

    Ty już masz całkiem bogatą kolekcję mott życiowych. Będzie jeszcze miejsce na kolejne? XD

    A wiesz, że "Kami nomi" w sumie całkiem podobne jest rodzajem i ilością humoru do "School Rumble"? W końcu w "School Rumble" też bawiono się schematami (chociażby Eri-panienka czy Harima delikwent, który był sympatycznym chłopakiem :D).

    Tak bardzo mi przykro z powodu twoich już nieistniejących ósemek, ale chciałam pozostałe zęby ucieszyć zastrzykiem endorfinek. Endorfinki dla uśmiechniętej minki :D Poza tym to wcale nie jest żart, kiedy napisałam, że niektórzy bohaterowie anime mylą zakochanie z przeziębieniem. I tak bywa...
    Fajnie, że zdołałam zachęcić cię do obejrzenia czegoś. Jedynie podrzucę dwie uwagi. "Servant x Service" ma bardzo słabe polskie tłumaczenie, lepiej oglądać po angielsku (tak drugą połowę obejrzałam). "Danganronpa" jest grą na PSP, więc albo musisz zainstalować dodatkowo specjalny emulator i modlić się, że będzie ci płynnie działać (mnie niestety ciągle się zacinało), albo oglądać na youtube jak ktoś przechodzi grę. Często można znaleźć filmiki bez komentarzy grających. Może Vito ci pomoże z tym emulatorem? W końcu twój laptop jest nowszy od mojego.

    Jeśli tłum tak bardzo będzie pragnął częstszych takich postów, to za dwa-trzy tygodnie mogę zrobić notkę na temat pierwszego wrażenia po pierwszych odcinkach na temat serii sezonu jesiennego. Już sobie upatrzyłam kilka anime po trailerach. Ale to taki luźny pomysł.

    Jutro wieczór? W sumie dzięki pochrzanionemu zegarowi na blogu nie wiem, czy mówisz o piątku, czy o sobocie ^^"

    Bye-bee!

    OdpowiedzUsuń
  4. 47 year old Geologist II Rollin Hurn, hailing from Madoc enjoys watching movies like Sukiyaki Western Django and Fashion. Took a trip to Historic City of Ayutthaya and drives a Esprit. przejdz tutaj

    OdpowiedzUsuń