Jadłam dziś na drugie śniadanie budyń z czekoladowymi mlekołakami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam w domu czekoladowe płatki… Chyba nigdy, bo u mnie w domu panuje teoria, że płatki musza być z A! zimnym mlekiem i BE! nie za słodkie!
Jednak wczoraj będąc w Vigarze pomyślałam, że przecież tak bardzo mi smakowały ponad tydzień temu… Konfrontacja była bardzo, bardzo słodka – płatki zamuliły mnie aż do teraz. Nie były nawet w połowie tak dobre, jak ponad tydzień temu.
Tak, byłam w Vigarze i w ogóle miałam krótką podróż sentymentalną do miejscowości, w której chodziłam do liceum. Łaziłam, robiłam badania naukowe do mojej pracy inż. i obserwowałam grupy licealistów. Ilu z nich będzie utrzymywało ze sobą kontakt na studiach?
Jestem bardzo sentymentalna ostatnio. Patrzyłam na tyle miejsc, w których nigdy nie byłam sama i tak mi się zrobiło sentymentalnie… Przecież nie tak dawno sama chodziłam z dziewczynami na lody, do Biedronki na zakupy, albo na autobus biegłyśmy, bo bałyśmy się, że nam ucieknie.
Po ostatnim wyjeździe jestem bardzo z nas dumna. Kiedy przypomniałam sobie te wszystkie licealne sentymenty, to jednak upewniłam się, że nie wróciłabym do tych czasów. To było fajne i cenne, ale na szczęście ten czas zgryzania mamy już za sobą. Wolę tę dojrzalszą przyjaźń, która nadal ma swoje głupawki.
Kiedyś byłyśmy inne i połączyło nas – no właśnie, co? Coś wspólnego, czego nie umiem opisać. Jakaś wspólna głupawka, jakiś wspólny temat rozmowy? Nie wiem, bo teraz trudno znaleźć jedno zdanie, pod którym we trzy podpisałybyśmy się obydwiema łapkami bez żadnego „ale”. (Kocham tytany?)
W każdym wypadku coś musiało być, i nie wspólna ławka, i nie wspólna szafka i nie wspólna podróż z Częstochowy i gra w „daj kamienia”. To musi być coś innego i szukam ciągle, bo jak znajdę, to napiszę o tym książkę, jak się szuka przyjaciół! (Zgarnę grube miliony, wydam wszystko na budowanie studni i Biedronki w Afryce i potem przeniosę się na stałe do Nibylandii).
Grzałam się na ławeczce w słońcu jak kot (brr! Sowa wygrzewa się w słońcu jak kot – o zgrozo, nie wiem czy porównanie sowy do kota jest gorsze, czy zestawienie sowy ze słońcem…) i rozmyślałam sobie, jak bardzo ciekawy był ten nasz wspólny wyjazd pod względem przyjaźni. W trakcie wyjazdu zdarzyły się między nami zgrzyty i każdy jeden wyjaśniłyśmy sobie jak dojrzałe osoby. Bez fochów, bez krzyku, bez płaczu. To było takie wyjątkowe i tak bardzo potwierdzające coś wielkiego i pięknego, co jest między nami, że na samą myśl o tym chce mi się płakać! Ze szczęścia oczywiście!
Ale sowy nie płaczą, sowy pohukują tylko i kłapią dziobem! Więc pohukuję i kłapię. Hu-huu, kłap-kłap. (Wybaczcie, mój sponsor inteligentnych point kończących posty zbankrutował i wciąż szukam nowego. Bezskutecznie…)
PS Kronika z czarnego zeszytu na czarną godzinę opublikuję jutro - internety muszą uwiecznić te myśli...
Ooo, mój pingwinek :) czekam z niecierpliwością na czarny kajecik ;]
OdpowiedzUsuńA licealiści już do szkoły musieli iść, hehe :P
Ooo, moja attached girl... Oh wait, sama ją tam wstawiłam xD
OdpowiedzUsuńG.