Zwykle mam pomysły na posty opiewające wszelką treść
muzyczną/filmową/artystyczną, która podbiła moje serce. Dziś już prawie
zebrałam się za pisanie takiegoż postu, ale stwierdziłam, że najpierw
posłucham, co tam nowego na Jutubie.
Strasznie lubię słuchać coverów moich ulubionych piosenek i
szukać inspiracji/tonacji do własnego piania, kiedy w domu nikogo nie ma. Otóż
dzisiaj (zupełnie porzucając już pomysł pisania) przerabiałam wszystkie możliwe
covery „The Monster” popełnionych genialnie przez Eminema i Rihannę. Szperałam
poprzez naprawdę niesamowite wykonania, aż zobaczyłam TO.
Wszyscy we wsi wiedzą, że kocham wszelkie kiczowate
boy-bandy. Po prostu, kiedy byłam nastolatką nie miałam żadnych idoli i mam
braki w piszczeniu na widok mężczyzn zniewieściałych, wrażliwych (bo zwykle
dziewczyny młode nie wiedzą, że najważniejszy jest testosteron, bo wrażliwością
mężczyzna kranu nie naprawi, ani na chleb nie zarobi).
Zespół tych młodych chłopców jest tak bardzo typowym boy-bandem,
że aż śmiem przypuszczać, że to jakaś parodia. O ile oglądanie teledysków
klasyków jak Nsync sprawia mi wiele radości, o tyle oglądanie teledysków
zespołu Dot SE wprawiło mnie w wystarczająco pobudzającą głupawkę, by napisać o
niej kilka przemyśleń. Chyba nie ma elementu w teledyskach tych chłopaków, który
wzięłabym na poważnie, lub też który podobał by mi się na serio. Obejrzałam aż trzy
wykonania (rzeczony „The Monster”, „Roar” Katy Perry i „We can’t stop” Miley
Cyrus) i we wszystkich trzech kipią te same żałosne cechy, które budzą tyle
sprzeciwu ze strony „prawdziwych mężczyzn”, którzy nie mogą znieść faktu, że za
„czymś takim” szaleją kobiety. Otóż to!
Wizerunek – ucieczka od męskości
Panowie musza być młodzi, lub na młodych się stylizować i
wyglądać słodko, wrażliwie i dziewiczo jak jabłko firmy Apple, zanim Ewa go
nadgryzła. Wystarczająco dziewiczo, by fanki uwierzyły, że panowie wciąż
czekają na pierwszą miłość, a może nawet nie całowali się nigdy z żadną
dziewczyną? (Nic dziwnego, z takim wizerunkiem?) Doprowadzanie się do takiego imidżu
MUSI dla faceta być tragiczne w skutkach i zwykle kończy się tym, co w skrócie
opisuje piosenka „Gdzie ci mężczyźni”. Sugerowana odpowiedź – na pewno nie
w boy-bandach! Ważnym elementem wizerunku jest twarz, która koniecznie musi być
nieskażona dziewiczym wąsem, ze zmarszczonymi brwiami sugerującym cierpienie
(najlepiej jakąś rozłąkę o podłożu miłosnym), z usteczkami wydętymi jak u
małego dziecka i KONIECZNIE grzeczną fryzurką. W każdym zespole tego typu widać
wyraźny podział wizerunkowy na „niegrzecznych chłopców”, „łagodnych
papi-fejsów”, „tajemniczych” i „wesołków”.
Teledysk – plener, fun i cierpienie ponad wszystko
W teledyskach dominuje motyw cierpienia z miłości,
wspomniane zmarszczone brwi i generalnie patrzenie w dal. Najlepsza dalą dla
teledysku o miłości jest tafla oceanu, ale panowie od biedy zastosowali jezioro
w lasku brzozowym. Jezioro zawsze spoko. Dla teledysku piosenki o cierpieniu
natomiast miejsca przestrzeń utracona, czyli podmoście. Tak, podmoście, ale że
znów panów budżet ograniczał, to nie jest to grande most Solidarności, lecz
mała kładka nad rzeczką typu ściek wodny. Do trzeciego teledysku natomiast
użyto ponownie jeziora. Mówiłam, że jezioro zawsze spoko?
Oprócz pleneru ważny
jest motyw FUN, czyli jak zaczepistymi panowie są kumplami i jak bawią się
gdziekolwiek przebywają – znakomicie! Tu zawsze dominują motywy sportowe
(pojawiło się rugby) oraz wspólne śmieszne sytuacje, które NA PEWNO nie były
ustawione pod teledysk. Absolutnie, tak nie, że na pewno. Ostatni motyw, to
wspólne przeżywanie cierpienia. Dziwi mnie zawsze to, że jeśli piosenka jest
optymistyczna, ale wolna, to boy-bandy i tak zaśpiewają ją w cierpiętniczy
sposób! Piosenka „The Monster” i „We can’t stop” niezależnie od swojej treści
zostały pokazane tak, że moja ciocia, która angielskiego nie zna, pomyślałaby,
że to piosenka o sercu pękniętym po jakiejś romantycznej historii z Harlequina.
Kicham na piosenkę Miley, ale EMINEMA śpiewać z miną cierpiącego kotka po
utracie wełny motka… Klękajcie narody (ze śmiechu, nie z pokłonem).
Choreografia – dłonie, które leczą
Wyprostujcie jedną rękę przed sobą. Następnie zegnijcie w
łokciu pod kątem 90 stopni kierując dłoń w ku górze. Kolejny krok to powolne
zaciśnięcie pięści (powolne, jadowite i wyrażające więcej niż tysiąc słów).
Pozostaje tylko równie niespiesznie opuścić ramię, by pięść znalazła się na
wysokości serca i pukamy jak Enrique w „Dimelo”. Opanowaliśmy właśnie
podstawowy krok taneczny każdego boy-bandu numer jeden. Poćwiczyć, najlepiej do
jakiejś wolnej i smutno-brzmiącej piosenki.
Krok taneczny numer dwa to objęcie otwartymi ramionami i
rozczapierzonymi palcami całego świata. W kontekście znaczeniowym jest to
objęcie ogromu cierpienia, jaki dotyka śpiewającego. (Chodzi o ogrom cierpienia
po utracie miłości swojego życia, a nie ból męskości spowodowany zbyt ciasnymi
rurkami. Choć… męskość na pewno przewraca się w grobie.)
My razem – ależ skąd!
Nie mogłam się powstrzymać – ale tak wielu chłopców z
boy-bandów przekracza pewną granicę wspólnego „fun” razem do tego stopnia, że
fanki zaczynają podejrzewać małe romansiki wewnątrz zespołu. Oczywiście jest to
zaplanowany zabieg i mnoży plotki na temat zespołu w tempie błyskawicznym,
rodzi zainteresowanie, wzburza jakiś ruch w sieci na ten temat i OT! Chłopaki
lądują na okładce Faktu, tudzież innego poczytnego pismaka. Te blogaski z
opowiadaniami fanek (ja-i-łan-dajrekszyn, w których wszyscy członkowie zespołu zakochują
się bez pamięci w głównej bohaterce, która nie wie którego wybrać, więc dwóch z
nich okazuje się gejami, trzeci okazuje się szują, a czwarty i piaty musza
walczyć o jej względy), te wszystkei internetowe komcie fanek są o tym! Tak, to wszystko jest generowane kilkoma prostymi
gestami na teledysku i zbyt bujną wyobraźnią fanek. Przykład z teledysku Dot SE
to nieustanne pociągłe spojrzenia i wskakiwanie sobie „na barana”. Szczytem
wszystkiego, była scena z Titanica, po której musiałam tłamsić się kocem, by
wybuch śmiechu nie pobudził wszystkich w domu.
Podsumowując, przejrzałam jeszcze kilka innych coverów tego
boy-bandu i po tak bardzo padłam ze śmiechu, że aż chyba ich zasubskrybuję –
odstresowało mnie to totalnie, nawet zapomniałam o nauce.
Później, później troszeczkę ruszyło
mnie sumienie z tego nabijania się, kiedy zdałam sobie sprawę, że są to bardzo
skromni chłopcy (totalne przeciwieństwo Justina Biebera) i że swoje „dzieła”
traktują zupełnie serio… No i zdałam
sobie sprawę, że przecież produkcjami tego typu karmią nas media popowe, tyle
że teledyski mają większy budżet i nie wyglądają tam komicznie, jak robione
przez chłopczyków na własną rękę pod mostem…
To tylko różnica w kasie, bo merytorycznie to wciąż piosenki Miley
Cyrus, One Direction, Taylor Swift i Seleny Gomez. Swoją drogą – skąd tam
EMINEM!?
PS Przepraszam, za nadużywanie słowa „zespół” w kontekście
boy-bandu!
0 komentarze: