Klik!

Krasnolud miesiąca - Balin, syn Fundina

Pozwolę sobie oszczędzić wstępów pobranych z Tolkien’s Gate, czyli w którym roku dany krasnolud się urodził, ile miał lat przy naborze do drużyny Thorina i te pe. Pokażę Wam każdego krasnoluda takim, jakim opisał go Tolkien w „Hobbicie” ale również jego dlasze losy z „Władcy” i omówię ciekawsze wątki różnic z adaptacjami filmowymi. Są to moje przemyślenia i cytaty z książek, które na ten cel specjalnie wyłowiłam, czytając „Hobbita” jeszcze raz. Zastanawiałam się dwa dni, którego krasnoluda wrzucić na ruszt pierwszego (rozegrał się bój między tym najstarszym a tym najbardziej lubianym przeze mnie) i ostatecznie wygrał najstarszy* BALIN. Drobna uwaga na starcie – będą małe spojlery z zakończenia „Hobbita”, ale wprowadziłam chronologiczny podział postu zgodny z filmami, więc możecie nie czytać tych akapitów, które odnoszą się do filmów nieobejrzanych. Starałam się zdradzać jak najmniej szczegółów ogólnej fabuły, a jak najwięcej charakterystyki.
Balin, syn Fundina, przyjaciel Thorina Dębowej Tarczy

Hobbit – Niezwykła Podróż

BALIN jest krasnoludem, od którego bije dostojeństwo i rozwaga godna pozazdroszczenia. Tolkien opisuje go już przy pierwszym spotkaniu z Bilbem jako „bardzo starego krasnoluda z białą brodą, w czerwonym kapturze”. Prawie jak święty Mikołaj, gdyby nie fakt, że na propozycję herbatki pyta o „małe piwo, jeśli nie robi ci to różnicy, zacny panie”. Zacny Pan go ugościł również i plackiem z kminkiem, ale Balin w żadnym stopniu nie był zainteresowany rozmową z hobbitem, raczej zajął się najnowszymi ploteczkami z Dwalinem. W filmie jak i w książce zostało to podkreślone, jednak nie przypominam sobie, by w filmie ukazała się informacja, że panowie krasnoludowie Balin i Dwalin byli rodzonymi braćmi. Kiedy najedzone krasnoludy rozpoczynają muzykowanie, każdy wyjmuje swoje instrumenty (if you know what I mean). W filmie nie są pokazane sceny gry krasnoludów na instrumentach, możecie więc nie wiedzieć, że Balin grał na wiolonczeli. Instrument był wyższy od niego samego i nie mam pojęcia, co Balin zrobił z nim później, w trakcie wyprawy, ale tak mówił Tolkien!
Balin był bardzo odważnym członkiem załogi – kiedy trolle złapały Bilba, krasnoludy wybiegały mu na ratunek pojedynczo (w książce, a nie na hurra! jak w filmie) i pierwszym, który ruszył na pomoc hobbitowi, był właśnie Balin. W książce jest opisana wesoła scena z udziałem Balina, mniej więcej po ucieczce z groty goblinów – krasnoludy z Gandalfem spierają się o to, kto zawinił zaginięciu Bilba. Hobbit podchodzi w trakcie tej rozmowy pod obóz dyskutujących o nim i mija stojącego na straży Balina, będąc niewidzialnym dzięki pierścieniowi. Po ujawnieniu swojej obecności wszyscy nabierają szacunku do Włamywacza, który potrafił być niewidzialnym dla goblinów, ale też dla Balina! Gandalf „wezwał Balina i powiedział mu, co myśli o wartowniku, który pozwala komukolwiek wleźć tak do obozu bez ostrzeżenia”.  Nasz krasnolud najdłużej z wszystkich nie mógł wyjść z szoku, jakim było nagłe pojawienie się Bilba w ich obozie. W jakiś sposób czuł się zachwycony, ale również przechytrzony.

Hobbit – Pustkowie Smauga

Balin był twardym krasnoludem cieszącym się zdrowiem i trzeźwością umysłu. Kiedy krasnoludy zostały uwięzione przez pająki, uśpione jadem i pozawijane w kokony, a Bilbo, wykorzystując chwilową nieuwagę pająków, uwolnił przyjaciół, Balin jako jedyny zachował trzeźwość umysłu. Hobbit jako niewidzialny odwracał uwagę pająków, a krasnoludy miały w tym czasie czas na ucieczkę i to Balin zrozumiał plany niziołka. Ocucając pozostałych poprowadził waleczne natarcie półprzytomnych współbraci na pająki. Po tej przygodzie, Bilbo musiał (tylko w książce) wytłumaczyć krasnalom, że posiada dar znikania w powietrzu, co wcale nie umniejszało jego zasługom – wręcz przeciwnie, krasnoludy wciąż były dumne, że posiadają w swojej kompanii takiego Włamywacza. Jedynie Balin czuł satysfakcję z tego wyjaśnienia i długo później powtarzał „A niechże go! Więc takim sposobem przemknął wtedy koło mnie, ha!”. Plama na jego wartowniczym honorze została wyprana.
W filmie, kiedy krasnoludy wpadły w ręce elfów, nie było z nimi Thorina Dębowej Tarczy, przywódcy kompanii (Thorin uległ jako pierwszy Mrocznej Puszczy i zasnął na runie, po czym został wzięty do niewoli we śnie). Król Elfów Leśnych aka Ojciec Legolasa w filmie przesłuchiwał tylko Thorina. Tymczasem w książce Król zabrał na spytki wszystkie krasnoludy (oprócz Thorina!) razem, a przemawiał za nich nasz dzisiejszy bohater – Balin. Mówił mądrze i z szacunkiem, ale nie ukrywał rozgoryczenia faktem, że krasnoludy mogą zostać elfickimi niewolnikami. I Król, i Balin dobrze wiedzieli, że jeśli coś zmusiło krasnoludy do przejścia przez teren elfów, to musi chodzić o cenne skarby, co nie przeszkodziło chytremu Balinowi zgrywać przed Królem niewiniątka: „Czy to zbrodnia zabłądzić w lesie, cierpieć głód i pragnienie, wpaść w zasadzkę pająków?”. W filmie Balin został przedstawiony jako ten, który uważał, że Thorin na przesłuchaniu powinien dobrze nakłamać i naobiecywać szmaragdów Królowi Elfów Leśnych, żeby tylko ich wypuścił. Różnica jest drobniutka – w książce to on sam próbował dobrze Królowi nakłamać.
U podnóży Samotnej Góry w Balinie odzywają się wspomnienia, zarówno te o chwale krasnoludów sprzed epoki Smauga, jak i te złowieszcze o samym Smaugu. Balin patrząc na resztki Dali nie może ukryć żalu i posępnego nastroju. Kiedy nareszcie krasnoludom udało się wejść do Góry było jasne, że Włamywacz musi wybrać się na zwiad. W filmie był jeden zwiad, natomiast w książce aż trzy – pierwszy krótki, po którym hobbit zobaczył Smauga i złoto, zabrał złoty puchar jako dowód i powrócił do kompanii. Drugi, podczas którego odbyła się słynna rozmowa ze Smaugiem i trzeci, w trakcie którego Bilbo przekonał się, że smok wyleciał z Góry. Tych wypraw dotyczy ściśle wątek Balina. W filmie w dość komiczny sposób pokazana jest scena, w której Balin odprowadza Bilba na zwiad – radzi, by nie zbudził smoka, szukał Arcyklejnotu i sekundę później znika, zanim ten zdąży zadać jakiekolwiek pytanie. W książce natomiast hobbit zapytał, kto ma tyle odwagi, by go odprowadzić i Balin zgłosił się na ochotnika, i to jedynego ochotnika! Po odprowadzeniu go najbliżej jak było to konieczne, by Smaug nie wyczuł zapachu krasnoluda, Balin życzy hobbitowi powodzenia. Dodatkowo po drugim powrocie i wysłuchaniu relacji z rozmowy ze smokiem, Balin chwali Bilba za bystry umysł i jak twierdzi, już sam fakt powrotu w jednym kawałku jest powodem do dumy. Później razem z Thorinem Balin pogrążył się w długiej rozmowie o bogactwach Góry, które pamiętali. Balin zaprzyjaźnił się z hobbitem, ale wciąż pozostał krasnoludem.

Hobbit – Tam i z powrotem

W trakcie pobytu w Górze Balin był dla kompanii znakomitym przewodnikiem po Górze, znal ją bardzo dobrze, ponieważ spędził w niej całą młodość. Dzięki niemu kompania znalazła schronienie i sale, do których docierają promienie słońca, dzięki czemu nie świrują po raz setny w tej wyprawie. Ważnym wątkiem w książce jest przemowa Balina o szlachetnych Krukach z młodości, które pomagały krasnoludom. Dzięki tym deklaracjom ujawnia się przy nich Roak – wódz Wielkich Kruków z Góry, które są od tej pory pomocnikami krasnoludów. Miedzy innymi przekazują wiadomość dla Barda o tym, że Smaug ma nieosłonięte miejsce pod pachą, w które można uderzyć strzałą. W filmie (w części drugiej) wątek ten został pominięty, ponieważ Bard jakoby wiedział o odpadniętej łusce od zawsze. Wątek pozyskiwania informacji przez kontakt Balina z Krukiem mam nadzieję w tej części się jednak pojawi, bo jakość krasnoludy kontaktować się musiały ze światem zawnętrznym, a była do Balina zasługa! W ostatnich i kluczowych dla tej części wydarzeniach Balin brał udział na równi z pozostałymi krasnoludami. Nie została wymieniona jego rola w finalnych i kluczowych scenach rozegranych w „Hobbicie”, jedynie wspomniany udział w bitwie pięciu armii.

Władca Pierścieni – Drużyna Pierścienia

Frodo będąc przed naradą u Elronda rozmawiał z Gloinem, który streszczał mu losy współbraci z kompanii Thorina. Na pytanie o losy Balina odpowiedział: „Nie wiemy. W pewnym sensie przybyłem tutaj w sprawie Balina, by zasięgnąć rady mieszkańców Rivendell. Ale dziś mówmy o weselszych rzeczach”. Jak wiec przypuszczał Gloin, zamieszkałemu w Morii Balinowi mogło stać się coś złego. Jak przeczytać można we Władcy (i zostało to też powiedziane w filmie) władcą Morii przez pięć lat przed jej zdobyciem przez orków był Balin, syn Fundina. To na jego grobowcu i wokół niego odbywa się starcie drużyny z trollem, orkami i goblinami. Może nie jest to wielki spojler, że Balin po zdarzeniach w „Hobbicie” żyje i może pamiętaliście imię Balina z Władcy, a może nie? Może byliście równie zaskoczeni, jak ja?
Gimli na grobowcu Balina, syna Fundina, Władcy Morii

Podsumowując, Balin był człowiekiem honoru, starszym i sędziwym, ale wciąż sprawnym na ciele i umyśle. Jego doświadczenie pomogło nie raz kompanii Thorina wyjść w opresji, a za mocną stronę należy uznać dar przemawiania, wiedzę i odwagę. Z książki mało wiemy o walecznych umiejętnościach Balina, dużo więcej o strategii i politycznym umiejętnościach, dzięki czemu stał się dobrym doradcą Thorina, a później władcą Morii. Tolkien kilka razy podkreślał, że Balin jako jedyny nawiązał relację z Bilbem i „polubił go szczególnie”. To Balin wybrał się z hobbitem na zwiad i to Balin kilka lat po powrocie Bilba pod Pagórek odwiedził go razem z Gandalfem, by powspominać jeszcze świeże wspomnienia spod Samotnej Góry. Czy postać Balina czymś was zaskoczyła?


*Małe sprostowanie: w trakcie tych dwóch dni za najstarszego miałam Dwalina właśnie. Jak się okazało później - najstarszym z krasnoludów kompanii Thorina był on sam.
Klik!

Hejty na dziś - ParaJutjub



Pięć typów ludzi, których nienawidzę, to filmik zrobiony dla lolcontentu internetów. Jednakowoż skłonił mnie do przerażających przemyśleń. Mianowicie – mam mnóstwo rzeczy/ludzi/zjawisk, których po prostu nie znoszę! Nie, nie usłyszycie dziś „hejka, jestem pozytywnie zakręconą nastolatką”, bo ani ze mnie nastolatka, ani zakręcona. Jako że życie w tak zwanym „normalnym świecie” przychodzi mi z wielką łatwością i jestem optymistką, pozwalam sobie dziś na ponarzekanie (jak zawsze z przymrużeniem oka) w moim wirtualnym wcieleniu.  Dziś furiacki głos nienawiści w mojej głowie nosi imię „Wszarz”.

Nie znoszę czegoś nie usłyszeć
Absolutnie doprowadza mnie to do wewnętrznej autoagresji („ty głucha debilko, uszy umyj”), kiedy muszę z przymilnym uśmiechem zapytać kogoś „słucham”, „co”, „możesz powtórzyć”. Nienawidzę słabo słyszeć, ale jeszcze bardziej nie cierpię, kiedy ktoś mówi „a nic, nieważne”. Skoro nieważne, to po co mi to mówiłeś -kurna- po raz pierwszy, podpowiada Wszarz.  Mało mam neuronów w głowie zaprzątniętych ważniejszymi impulsami? Drugi rodzaj nie-usłyszenia to słaba jakość dźwięków. Gdziekolwiek. Czasami mam ochotę pogryźć głośniki na dworcu Zachodnim po komunikacie, że z peronu khyrtego odjeżdża autobus do Pcimia o godzinie khartkhu khydiześci. Własnozębnie.

Nie znoszę milionów coverów tej samej piosenki
Najczęściej coverowanymi piosenkami są utwory popowe, dlatego Adele, Rihanna, OneDirection, Justin Bieber, Miley Cyrus i Lady Gaga mogliby osiągnąć majątek zbierając po złotówce od coveru. (Smuteczek widzieć Adele w takim towarzystwie.) ALE żaden cover mnie tak mnie wkurnia jak „Hallelujah”. Och, jakież to oryginalne i głębokie, dziesięciolatka śpiewa tę smutną piosenkę tak pięknie! Tak się wzruszyłam, że aż wcale, podpowiada Wszarz w mojej głowie.

Nie znoszę zaśmiecania tablicy na facebooku
Każdy wrzuca na tablicę, co mu się podoba. Wiem, bo sama zaśmiecam innym tablice i często udostępniam rzeczy, które są dla mnie ważne, niekoniecznie dla nich. ALE są pewne granice i moi znajomi stale je przekraczają. Do ścisłej czołówki należą: udostępnianie pochodnych do Kwejka stron, które trzeba polubić, by obejrzeć co człowiek mi udostępnił (serio?). Pisanie o swoich posiłkach. Pisanie o chodzeniu na siłownię. Wrzucanie w każdym tygodniu nowego zdjęcia profilowego. Wrzucanie szowinistycznych/rasistowskich/pesymistycznych tekstów, gifów, obrazków, filmików. Pisanie okolicznościowe: WOW KAMIL STOCH albo DRUGIE ZŁOTO! Ostatnio w szczególności bawienie się w „klepanki”. SERIO? Kolega Cię „klepnął”, czyli napisał, że masz wrzucić filmik pokazujący, jak pijesz piwo i musisz to zrobić, bo jak nie, to stawiasz piwo? Och… Myślałam, że klepanki wyginęły razem z blogami na Onecie, a tu już troje moich znajomych wrzuciło swój „piwo-filmik”!

Nienawidzę wdepnąć w coś mokrego
Uwielbiam chodzić boso, a wdepnięcie w coś mokrego jest najbardziej irytującym zdarzeniem, jakie może mi się przydarzyć w domu. Czuję się wtedy gorzej, niż gdybym butem weszła w gówno. Gówno można wytrzeć, a poza tym gówno jest obiektem zdrowego naturalnego wydalania u zwierząt. Tymczasem woda na podłodze w kuchni, lub pokoju oznacza, że ktoś chlapnął i nie wytarł specjalnie po to, bym w to wdepnęła! Najgorsze są mokre plamy w łazience, bo zawsze sobie wyobrażam, że to przecież woda spływająca z czyjegoś ciała po wyjściu niedokładnie wytartym spod prysznica, albo siki. Innej drogi nie ma! (Wszarz w mojej głowie)

Szczerze nienawidzę bezsenności, ale jeszcze bardziej „złotych metod” na nią
Nie mogę spać do 6 rano, a potem do 12 nie mogę wstać, deal with it! Ale i tak znajdzie się jakiś chrzaniony Onet, czy WP, który napisze super-merytoryczny artykuł o tym, że szklanka mleka, że wyciszenie i harmonia, że stałe pory wstawania, że zapach lawendy na piżamce, że muzyka tybetańskich mnichów, czy powtarzanie sobie w głowie, że jest się chrzanionym kwiatem lotosu na niezmąconej tafli wody! Od lawendy chce mi się wymiotować, od mleka przed położeniem mam zgagę, stałe pory wstawania mam i mimo to spać nie mogę, a pozycja na kwiat lotosu zawsze doprowadzała mnie do śmiechu, więc również pudło. Najgorzej do furii doprowadzają mnie ludzie, którzy uważają, że gdybym naprawdę się napracowała, wtedy bym zasnęła. Albo ci, którzy mówią „po prostu połóż się, pomyśl o czymś przyjemnym, mi to zawsze pomaga”. O, to miło, a też miałeś problemy ze snem? „Ja? Nie, no co ty! Ja zasypiam w momencie!” AGHR! Umrzyj! (xD)

Nienawidzę Kwejka
Zawsze na niego wchodzę i zawsze tracę pół godziny z życia na oglądaniu debilnych obrazków… Och, jak ja tego nie znoszę!!! Raz doszłam do takiej furii, że chciałam założyć blokadę rodzicielską na komputer i do blokowanych stron dodać Kwejka, ale oczywiście Gufo – złota rączka informatyki – nie potrafiła nawet tego zrobić.

Nie znoszę teledysków z pupami
Nie mogę na to patrzeć! Weźcie te swoje tyłki sprzed moich oczu!!! Cycki też! Dziękuję, mam swoje, może nie tak duże i nie w takich koronkach, ale nie wystawiam na widok publiczny. Tyle kobiet walczyło o prawa do głosowania, o równouprawnienie i o szacunek mężczyzn, wciąż walczymy o równe płace i po co – po to, żeby w teledyskach były pupy i cycki? Jeszcze facetów rozumiem, bo im się to podoba, ich to podnieca, ale DZIEWCZYNY? Dlaczego z własnej i nieprzymuszonej woli chcą w tych teledyskach tańczyć, często za darmo!? Oł, maj gosz.

Nie znoszę hipokrytów
Och, hipokryzja to wisienka na torcie moich hejtów. Taka sytuacja: Koleżanka zapytała Znajomej, czy może przekopiować swoją część referatu od innej grupy. Znajoma odparła, że absolutnie, po czym sama przekopiowała swoją część od jeszcze innej grupy w nadziei, że nikt się nie zorientuje. Koleżanka natomiast, przekopiowała swoją część z gotowych referatów znalezionych w internecie, wiedząc, że jeśli skopiuje swoją część od grupy, to Znajoma się zorientuje. Obydwie podesłały mi swoje części referatu, jedna była żywcem zerżnięta od innej grupy, druga z internetów i obydwie opatrzyły swoje części komentarzem „Ja zrobiłam swoją część sama, a Koleżanka/Znajoma chyba przekopiowała, weź ją opindol i ode mnie, bo nie znoszę kopiowania!”.  Och, nawet nie wiecie jakie Wszarz mi plany podsuwał zemsty… Ten referat to była prawdziwa incepcja hipokryzji!


Moja lista zaczyna się niebezpiecznie rozszerzać, ale na chwilę obecną poprzestanę na tym. Uśmiałam się jak dziki zwierz na polance, a przy okazji zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy jesteśmy psychopatami w środku swoich najgłębszych alter-alter-alter-egów. (Podpowiedział Wszarz.)
Klik!

Psy szczekają, karawana jedzie dalej

Trudno uwierzyć, ale do ostatniego miesiąca kompletnie nie rozumiałam tego powiedzenia. Trudno wytłumaczyć swój tok myślenia, sprzed zrozumienia pewnych rzeczy, bo już teraz człowiek ma świadomość jak bardzo był w błędzie, ale spróbuję!
Kiedy myślałam o „karawanie” wyobrażałam sobie karocę, jaką Kopciuszek jechał na bal. Tak, tę karocę od dobrej wróżki. W środku tego bajkowego tworu siedziała (w tych moich wyobrażeniach) wyfiokowana królowa z manikjurem, pedikjurem i francuskim pieskiem. Karoca popylała sobie przez ładny dukt leśny i była zaprzęgnięta w konie, które patatajały już bardzo długo i zmęczenie dało im się we znaki. Część „psy szczekają” rozumiałam jako metaforę uskarżania się tej najniższej klasy stworzeń (tu: konisiów), które musiały ciągnąć chudy i wyfiokowny zadek królowej, która za nadkilometry w marchewkach nie płaciła. Podsumowując zakładałam, że to przysłowie mówi o zależnościach między klasami społecznymi i lekceważeniu skarżenia się uciskanych grup społecznych przez grupy najbogatsze.
Tak, wiem. To było naiwne i tak skomplikowane, że z samego skomplikowania powinnam dojść, że coś w moim toku rozumowania jest błędne! Dodatkowo takie znaczenie nadawało w moim umyśle tak podniosły charakter przysłowiu, że w sumie nie czułam nigdy potrzeby stosowania go (i dzięki Bogu!).

Mniej więcej dwa tygodnie temu przez sentyment zajrzałam na Stare Śmieci. Głównie, by się przekonać, czy po wielkim hejcie upadły, czy podniosły i otrzepały. Okazało się, że nie dość, że się Stare Śmieci otrzepały, nie dość, że z hejtu ni widu ni słychu, to jeszcze wprowadziły fajne zmiany, które poprawiły ich jakość. Byłam w pozytywnym szoku, aż zatęskniłam do starego i opowiedziałam o tym Mam. Mam natomiast powiedziała: „Widzisz? Psy szczekają, karawana jedzie dalej!”. Chciałabym Wam opisać moja minę wtedy, ale jest nieopisywalna. Żadna emota nie wyrazi tego, co czułam. Nagle na dalszy plan zeszły sentymentalne pierdoły, bo odkryłam prawdziwe znaczenie tego przysłowia! Powiedziałam „Czyli oni sobie mogą robić, co chcą, krzyczeć, pisać, hejtować, ale wciąż pozostaną PSAMI. Szczekającymi psami i to na łańcuchach, które nie mogą sięgnąć i ugryźć tej karawany, tyko obszczekać ją!”. Mam podniosła leniwie wzrok znad puzzli i jej mina mówiła jedno – No shit, Scherlock. (Oczywiście, gdyby Mam znała to powiedzonko... więc) Powiedziała tyko „No a co myślałaś?”. Nie przyznałam się, bo samo porównanie tego nowego-prawidłowego znaczenia, do tego cuda na patyku, który wymyśliłam sama przez błędną interpretację, było śmieszne.
Wtedy też zrodziła się we mnie refleksja, że przecież powiedzenia i przysłowia ludowe w znacznej większości proste znaczenie, więc żadne skomplikowane wizje w interpretacji miejsca mieć nie powinny. Po drugie skoro to przysłowia ludowe, to „lud” nie nazwał by się „psami”! (Ja poszłam tu w interpretacji tokiem myślenia Joffreya z Sagi Pieśni Lodu i Ognia, który swojego rycerze traktuje jak psa i nazywa psem.) Po trzecie, większość przysłów jest naprawdę mądra, a moja pierwsza pseudo-interpretacja była niemądra i w dodatku uwłaczająca! Po czwarte – przysłowia są uniwersalne i nazywane różnymi słowami prawdy sprawdzają się przez wieki.


Przesłaniem „psy szczekają, karawana jedzie dalej” może być zarówno: idź swoją drogą do celu, niezależne od tego, co o tobie mówią, jak i to, że zawsze ktoś obszczeka, oplotkuje, wszystko, co się tylko dzieje, a to i tak będzie działało dalej. W tym ujęciu współczesnym i bardzo luźnym odpowiednikiem będzie "haters gonna hate", a biblijnym odpowiednikiem będzie "przyszedł Jan - nie jadł i nie pił, mówili "demona ma", przyszedł Syn Człowieczy - jadł i pił, mówią "człowiek żarłok i pijak wina".

Kończąc na dziś - szukam przysłów mądrych, uniwersalnych i prostych w swoim przekazie. Ewentualnie zrobię post o przysłowiach, których wybitnie nie lubię, ale zobaczymy na rozwój wypadków. xD Przepraszam za opóźnienie, komputer został mi zabrany i dostępu do sieci nie miałam, ale poświęciłam się i publikuję z komputera stacjonarnego, który w oóle nie wczytuje szablonu Fkasza... Ale skoro Wam się podoba, to niech zostanie! :) Yagi - dużo zdrówka życzę, a Stefci tęgiego umysłu, chyba że już jesteś po?

Klik!

Program postowy na rok 2014

Dzisiaj post organizacyjny. Zrobiłam nietajne i niejasne głosowanie fkaszowych tubylców  na kategorie postów, które chcą czytać. Do wyboru były posty o Jutubie (czy o kanałach różnych śmiesznych zespołów, patrz poprzedni post), posty o krasnoludach z Hobbita i ewentualnie seria o przysłowiach. Yagi zainteresowała się jedynie krasnoludami i – cytuję – „Ciągle czekam!”. Stefcia natomiast opowiedziała się za Jutubem. Ja natomiast ruszyłabym z tymi przysłowiami najchętniej. Ta jednomyślność jest kwintesencją naszego skomplikowanego związku we trzy. ; )

Dlatego też postanawiam, co następuje – od poniedziałku w życie wchodzi Ustawa o Publikowaniu Postu co Tydzień i Regularnej Aktywności Internetowej (szczegóły Dz.U. 2005 nr 25 poz. 202). Do najważniejszych założeń tej ustawy należy obowiązek pisania jednego postu tygodniowo na Fkaszu, konieczność odpisywania na wszystkie komcie i realizację programu tematycznego. Ustawa wymogła więc na mnie określenie programu tematyczno-postowego na rok kalendarzowy 2014.

Program tematyczny postów na rok 2014 Ali Gen*, pseudonim internetowy – Guforanka.
  •        Będę pisać raz na tydzień minimum jeden post (wymagana objętość tekstowa strona A4).
  •        Będę pisała raz w miesiącu
a.       Post poświęcony jednego krasnoludowi
b.      Post poświęcony Jutubowi
  •        Będę odpisywać na komcie. Zawsze, nawet te zostawione pod starymi notkami.
  •        Będę ograniczać gify, obrazki i inne zapchajdziury w poście. Liczy się tekst. Dozwolona objętość jednego gifa na metr kwadratowy tekstu.

Ostatnim pozaprogramowym postanowieniem jest zmiana szablonu/nagłówka. Yagi, Ty masz tu dużo do powiedzenia, decyzja wszakże musi odbyć się jednomyślnie między nami. Do wyboru są trzy opcje. Pierwsza – zmieniamy tylko nagłówek (w miejsce „Yagi and Gufo Presents”). Druga opcja – zmieniamy tło bloga (propozycje stąd, lub inne ciekawe). Trzecia opcja – całkowicie zmieniamy szablon (propozycji brak).
Jeśli chodzi o zmianę samego nagłówka, to ja widziałabym to jako przerobioną przeze mnie w Gimpie kompilację bohaterów, którzy aktualnie są nam bliscy (Hodor/Tyrion, któryś z Tytanów, Thorin D.T., Beczka), lub w ogóle są nam bliscy (Voldek, Aragorn, a może Harry Potter) albo w ogóle jakieś piękne fantastyczne potwory (tygrysy, smoczki!). Jeśli zmienaimy tylko tło, to do nowego tła możemy dopasować kolorystykę, choć ta, którą mamy jest super. Jeśli natomiast mamy zmienisz szablon na gotowca, to trzeba go znaleźć, a na polskich szabloniarniach jest taki chłam, że nawet na to nie patrzę. ;)


To tyle ode mnie na dziś, we wtorek pierwszy post z serii… Zaskoczę Was! ;)

*Gmail wymagał przy założeniu konta podania imienia i nazwiska. Wpisałam Alicja Gen - w skrócie AlaGen. Alagen! I ja sama to wymyśliłam... xD
Klik!

Dot SE - szwedzki boy-band na odmóżdżenie!

Zwykle mam pomysły na posty opiewające wszelką treść muzyczną/filmową/artystyczną, która podbiła moje serce. Dziś już prawie zebrałam się za pisanie takiegoż postu, ale stwierdziłam, że najpierw posłucham, co tam nowego na Jutubie.
Strasznie lubię słuchać coverów moich ulubionych piosenek i szukać inspiracji/tonacji do własnego piania, kiedy w domu nikogo nie ma. Otóż dzisiaj (zupełnie porzucając już pomysł pisania) przerabiałam wszystkie możliwe covery „The Monster” popełnionych genialnie przez Eminema i Rihannę. Szperałam poprzez naprawdę niesamowite wykonania, aż zobaczyłam TO.
Wszyscy we wsi wiedzą, że kocham wszelkie kiczowate boy-bandy. Po prostu, kiedy byłam nastolatką nie miałam żadnych idoli i mam braki w piszczeniu na widok mężczyzn zniewieściałych, wrażliwych (bo zwykle dziewczyny młode nie wiedzą, że najważniejszy jest testosteron, bo wrażliwością mężczyzna kranu nie naprawi, ani na chleb nie zarobi).
Zespół tych młodych chłopców jest tak bardzo typowym boy-bandem, że aż śmiem przypuszczać, że to jakaś parodia. O ile oglądanie teledysków klasyków jak Nsync sprawia mi wiele radości, o tyle oglądanie teledysków zespołu Dot SE wprawiło mnie w wystarczająco pobudzającą głupawkę, by napisać o niej kilka przemyśleń. Chyba nie ma elementu w teledyskach tych chłopaków, który wzięłabym na poważnie, lub też który podobał by mi się na serio. Obejrzałam aż trzy wykonania (rzeczony „The Monster”, „Roar” Katy Perry i „We can’t stop” Miley Cyrus) i we wszystkich trzech kipią te same żałosne cechy, które budzą tyle sprzeciwu ze strony „prawdziwych mężczyzn”, którzy nie mogą znieść faktu, że za „czymś takim” szaleją kobiety. Otóż to!
Wizerunek – ucieczka od męskości
Panowie musza być młodzi, lub na młodych się stylizować i wyglądać słodko, wrażliwie i dziewiczo jak jabłko firmy Apple, zanim Ewa go nadgryzła. Wystarczająco dziewiczo, by fanki uwierzyły, że panowie wciąż czekają na pierwszą miłość, a może nawet nie całowali się nigdy z żadną dziewczyną? (Nic dziwnego, z takim wizerunkiem?) Doprowadzanie się do takiego imidżu MUSI dla faceta być tragiczne w skutkach i zwykle kończy się tym, co w skrócie opisuje piosenka „Gdzie ci mężczyźni”. Sugerowana odpowiedź – na pewno nie w boy-bandach! Ważnym elementem wizerunku jest twarz, która koniecznie musi być nieskażona dziewiczym wąsem, ze zmarszczonymi brwiami sugerującym cierpienie (najlepiej jakąś rozłąkę o podłożu miłosnym), z usteczkami wydętymi jak u małego dziecka i KONIECZNIE grzeczną fryzurką. W każdym zespole tego typu widać wyraźny podział wizerunkowy na „niegrzecznych chłopców”, „łagodnych papi-fejsów”, „tajemniczych” i „wesołków”.


Teledysk – plener, fun i cierpienie ponad wszystko
W teledyskach dominuje motyw cierpienia z miłości, wspomniane zmarszczone brwi i generalnie patrzenie w dal. Najlepsza dalą dla teledysku o miłości jest tafla oceanu, ale panowie od biedy zastosowali jezioro w lasku brzozowym. Jezioro zawsze spoko. Dla teledysku piosenki o cierpieniu natomiast miejsca przestrzeń utracona, czyli podmoście. Tak, podmoście, ale że znów panów budżet ograniczał, to nie jest to grande most Solidarności, lecz mała kładka nad rzeczką typu ściek wodny. Do trzeciego teledysku natomiast użyto ponownie jeziora. Mówiłam, że jezioro zawsze spoko? 

Oprócz pleneru ważny jest motyw FUN, czyli jak zaczepistymi panowie są kumplami i jak bawią się gdziekolwiek przebywają – znakomicie! Tu zawsze dominują motywy sportowe (pojawiło się rugby) oraz wspólne śmieszne sytuacje, które NA PEWNO nie były ustawione pod teledysk. Absolutnie, tak nie, że na pewno. Ostatni motyw, to wspólne przeżywanie cierpienia. Dziwi mnie zawsze to, że jeśli piosenka jest optymistyczna, ale wolna, to boy-bandy i tak zaśpiewają ją w cierpiętniczy sposób! Piosenka „The Monster” i „We can’t stop” niezależnie od swojej treści zostały pokazane tak, że moja ciocia, która angielskiego nie zna, pomyślałaby, że to piosenka o sercu pękniętym po jakiejś romantycznej historii z Harlequina. Kicham na piosenkę Miley, ale EMINEMA śpiewać z miną cierpiącego kotka po utracie wełny motka… Klękajcie narody (ze śmiechu, nie z pokłonem).

Choreografia – dłonie, które leczą
Wyprostujcie jedną rękę przed sobą. Następnie zegnijcie w łokciu pod kątem 90 stopni kierując dłoń w ku górze. Kolejny krok to powolne zaciśnięcie pięści (powolne, jadowite i wyrażające więcej niż tysiąc słów). Pozostaje tylko równie niespiesznie opuścić ramię, by pięść znalazła się na wysokości serca i pukamy jak Enrique w „Dimelo”. Opanowaliśmy właśnie podstawowy krok taneczny każdego boy-bandu numer jeden. Poćwiczyć, najlepiej do jakiejś wolnej i smutno-brzmiącej piosenki.
Krok taneczny numer dwa to objęcie otwartymi ramionami i rozczapierzonymi palcami całego świata. W kontekście znaczeniowym jest to objęcie ogromu cierpienia, jaki dotyka śpiewającego. (Chodzi o ogrom cierpienia po utracie miłości swojego życia, a nie ból męskości spowodowany zbyt ciasnymi rurkami. Choć… męskość na pewno przewraca się w grobie.)
My razem – ależ skąd!
Nie mogłam się powstrzymać – ale tak wielu chłopców z boy-bandów przekracza pewną granicę wspólnego „fun” razem do tego stopnia, że fanki zaczynają podejrzewać małe romansiki wewnątrz zespołu. Oczywiście jest to zaplanowany zabieg i mnoży plotki na temat zespołu w tempie błyskawicznym, rodzi zainteresowanie, wzburza jakiś ruch w sieci na ten temat i OT! Chłopaki lądują na okładce Faktu, tudzież innego poczytnego pismaka. Te blogaski z opowiadaniami fanek (ja-i-łan-dajrekszyn, w których wszyscy członkowie zespołu zakochują się bez pamięci w głównej bohaterce, która nie wie którego wybrać, więc dwóch z nich okazuje się gejami, trzeci okazuje się szują, a czwarty i piaty musza walczyć o jej względy), te wszystkei internetowe komcie fanek są o tym! Tak, to wszystko jest generowane kilkoma prostymi gestami na teledysku i zbyt bujną wyobraźnią fanek. Przykład z teledysku Dot SE to nieustanne pociągłe spojrzenia i wskakiwanie sobie „na barana”. Szczytem wszystkiego, była scena z Titanica, po której musiałam tłamsić się kocem, by wybuch śmiechu nie pobudził wszystkich w domu.


Podsumowując, przejrzałam jeszcze kilka innych coverów tego boy-bandu i po tak bardzo padłam ze śmiechu, że aż chyba ich zasubskrybuję – odstresowało mnie to totalnie, nawet zapomniałam o nauce. 

Później, później troszeczkę ruszyło mnie sumienie z tego nabijania się, kiedy zdałam sobie sprawę, że są to bardzo skromni chłopcy (totalne przeciwieństwo Justina Biebera) i że swoje „dzieła” traktują zupełnie serio…  No i zdałam sobie sprawę, że przecież produkcjami tego typu karmią nas media popowe, tyle że teledyski mają większy budżet i nie wyglądają tam komicznie, jak robione przez chłopczyków na własną rękę pod mostem…  To tylko różnica w kasie, bo merytorycznie to wciąż piosenki Miley Cyrus, One Direction, Taylor Swift i Seleny Gomez. Swoją drogą – skąd tam EMINEM!?

PS Przepraszam, za nadużywanie słowa „zespół” w kontekście boy-bandu!