Klik!

Mój ulubiony fragment PŚ.

Znalazłam go wczoraj i idealnie wpisuje się w moje wielkopostne przemyślenia.  Zastanawiam się nad tym, jak rozpoznawać Bożą wolę. Bo generalnie wiadomym jest, że mamy żyć dla Jezusa i wypełniać jego wolę – tyle że dla każdego wygląda to inaczej.

Jeden człowiek uzdolniony jest by głosić PŚ na różnych kontynentach – ma zdolności językowe, ma talent do zjednywania sobie ludzi, przemawiania. O takich ludziach mówimy, że mają powołanie misyjne.  Inny człowiek uzdolniony jest, by poświęcić swoje życie rodzinne Bogu, czyli nie zakładać własnej rodziny, a oddać się służbie w 100%. Tacy ludzie zostają osobami duchownymi – księżmi, kapłanami, siostrami zakonnymi.  Jeszcze inni powołani są właśnie do zakładania rodzin i wychowywania kolejnych pokoleń. Często oni dostają najwięcej cierpliwości (dla dzieci) łaskę ufności (szczególnie w sferze finansowej Bogu muszą ufać) i pogodnego spojrzenia na świat. Smutasy nie będą przecież wychowywać dzieci w Bożej radości.

Poza tym jest wiele Bożych planów na nasze powołania, które dotyczą talentów – niektórzy są powołani do bycia piosenkarzami (i piszą piosenki o Bożej miłości) inni są znakomitymi sportowcami (brawo Kamil Stoch za wiarę i za Kryształową Kulę!!!) a jeszcze inni są znani, by dawać świadectwo swojej wiary szeroko rozumianej widowni (patrz – Małgosia Kożuchowska).

Podsumowując, są ludzie powołani do rzeczy wielkich, spektakularnych (uzdrawiania, modlenia się językami, prorokowania)  i są ludzie powołani do rzeczy pozornie małych, czy raczej mniej imponujących (wychowywanie dzieci, prowadzenie ksiąg finansowych jakiejś fundacji czy obsługiwanie głośników i elektroniki na chrześcijańskich eventach – bardzo niewdzięczna rola). Prawda jest taka, że każdy jest do czegoś powołany. Każdy z nas. Lepiej – każdy z nas jest powołany do tego, żeby realizować swoje talenty z Bożym zamysłem! To jest myśl! Każdy z nas może wszystkie swoje pasje, talenty i miłości rozwinąć tylko poświęcając się Bogu, bo to On nam je dał, żebyśmy mogli zrobić to, co dla nas zaplanował.

Idąc za tą logiką – jeśli mamy talent do otwierania agrafką każdego zamka, to mamy go po coś. Jeśli mamy talent do jakiegoś języka, to mamy go po coś. Jeśli idzie nam łatwo pisanie – mamy coś napisać. Jeśli mamy głos, mamy mówić. Jeśli mamy nogi, mamy chodzić. Pytanie brzmi – GDZIE mamy chodzić, CO mamy mówić i CO pisać. Kiedy i jak używać swoich talentów?

Ja mam wielką rozkminę, czego oczekuje ode mnie Pan Bóg? Jak w swoim planie dla mojego życia zamierza zrealizować wszystkie moje talenty? A może część moich talentów będzie mi przydatna w przyszłości, a tylko kilka obecnie? Nie wiem ale staram się z całych sił tego dowiedzieć, żeby lepiej się przygotować na spełnianie woli Boga. Bo On ma dla mnie najlepszy plan na życie. Jaki bym sobie nie ułożyła sama, to On i tak zrobi lepszy.

Heee. W końcu nie napisałam tego mojego ulubionego fragmentu z PŚ. Wczoraj czytając PŚ go znalazłam i zachwyciłam się nim. Czasem mówimy, że „to mnie dotknęło, tu mnie Pan Bóg poruszył”. Więc tak – to było to uczucie, że z całego fragmentu, który przeczytałam, ten werset był konkretnie do mnie. W jednym wersecie zawarta całą historia jednego życia.


„Jezus odchodząc stamtąd, zobaczył człowieka pobierającego opłaty, który nazywał się Mateusz. I mówi mu: „Pójdź za mną!”. I poszedł za Nim”.             Mt 9,9


Klik!

XXANAXX






Zespól XXANAXX poznałam będąc na koncercie zespoły HURTS, który odbył się 7th of November w Warszawie. Supportem dla HURTSów był właśnie nieznany mi zespół XXANAXX. Jak udowodnili amerykańscy naukowcy, kiedy poznaje się kogoś w przyjemnych okolicznościach, znajomość rokuje lepiej, ponieważ nasz mózg połączy tę osobę z przyjemnymi wrażeniami.

Tak tez było z XXANAXXem, ponieważ ja na koncercie HURTSów mało się nie zsikałam ze szczęścia i ekscytacji. Już widzę minkę Jagi pt. „Oesu, znowu wyolbrzymia”, ale możesz zapytać mego lubego, czy tak nie było i on Ci powie (pewnie z żalem), że w tamtym momencie nic innego się dla mnie nie liczyło.
Kiedy na scenę wyszła dziewczyna w stroju współczesnej Pocahontas  chciało mi się wyłącznie śmiać, ponieważ zespół HURTS słynie z wielkiej elegancji i estetyki strojów na koncertach (dodatkowo ubierają się wyłącznie w czerń i biel). Z początku dziewoja w indiańskim pióropuszu wydała mi się co najmniej kiczowata…
… dopóki nie zaczęła śpiewać. Muzyka elektroniczna podoba mi się niezmiernie rzadko i kiedy zobaczyłam muzyka z pałeczkami uderzającego w jakieś kolorowe machiny podłączone do laptopa, lekko oniemiałam. Teraz zdałam sobie sprawę, że oceniałam twórców muzyki elektronicznych przez pryzmat tanich didżejów i własnej niewiedzy o ich kompozycjach („a, na pewno lecą z plejbeku, a kto ich tam sprawdzi”).
Dziewczyna swoim głosem udowodniła coś bardzo prostego – nie trzeba się wydurniać, krzyczeć, udowadniać siły i skali wokalu żeby się podobać. Wręcz uważam ich kompozycje pewien rodzaj wysublimowania, które pozbawione są uproszczonej formy śpiewania o uczuciach „Kocham Cię, a Ty mnie nie, będziemy razem, albo nie, oł jee”.



Zawsze byłam fanką poezji, a ich teksty przypominają mi wiersze – zamiast mówić „kocham cię”, autorzy pozwalają sobie na liryczne opisy „I’ve got you, under my skin”, które powtarzane są nieskończoną ilość razy – jak na muzykę elektroniczną przystało. Zwykle jednak są to komputerowo dogrywane i miksowane powtarzanki (jak w nieśmiertelnym hicie z podstawówki „HouseBaby” xD). Zespół XXANAXX nie pozwala sobie na tego typu zabiegi – wokalistka od początku do końca śpiewa każdy powtórzony wers piosenki, nawet jeśli milion razy brzmi on tak samo, lub jest na bieżąco poddawany jakiemuś efektowi przez drugiego cżłonka zespołu, który nigdy się nie uśmiecha. (Tak powiedział na koncercie i słowa dotrzymał ;])
Melodie XXANAXX to też nie są zwykłe mechaniczne efekty pierwszego lepszego keyboardu od chińczyka z bazarku. Ich muzyka przypomina mi nagrywanie dźwięków otoczenia – stukanie szklanek o siebie w trakcie zmywania, wrzucanie kamienia do studni, szuranie papieru w trakcie przekartkowywania książki, pstrykanie palcami – wszystko! Dźwięki, które czynią każdy utwór wyjątkowym i na swój sposób alternatywnym dla tradycyjnej muzyki dyskotekowej. W pewnym sensie XXANAXX tworzy coś pomiędzy muzyką relaksacyjną a muzyką do wpadania w fazę nie-myślenia-i-tańczenia.
Ja jestem zakochana w każdym utworze XXANAXX jak dotąd tak bardzo, że trudno mi jest wybrać, który filmik zalinkować w tym poście! Ostatecznie wrzucam odnośniki do Dissapear, Broken Hope, Hurt Me i najnowszy hit – Stay, ale na rozwinięcie zasługuje tylko Got U Under!



Podsumowanie: XXANAXX – młody polski zespół kręcący się wokół muzyki elektronicznej i jej pochodnych, ze znakomitą wokalistką Klaudią i muzykiem Michałem. Muzyka dla fanów lekkich i odrobinę psychodelicznych melodii o tekstach w długi i rozbudowany sposób opisujących proste emocje, które nam towarzyszą.
Ciekawostka pierwsza – Klaudia była w XFactorze – link
Ciekawostka druga – Xanax to lek psychotropowy, alprezolam, który ma działanie uspokajające – link.

To tyle na dziś! Posty będą się pojawiać w weekendy, ponieważ w tygodniu pisanie nie sprawia mi przyjemności, jest zmuszaniem siebie. Wiadomo – piąteczek zawsze spoko. ;]


Klik!

Historia Torby niejednorazowego użytku



Na pewno widzieliście filmik uświadamiający zużycie torebek jednorazowych w Kalifornii, który Jutjub dawno temu promował. To krótka historia życia jednej torebki, która pokazuje, gdzie docelowo znajdzie się każdy plastik – w oceanie. Filmik nie uwzględnia używania wielokrotnego torby jednorazowej, ani spalania torebek w piecu, ani nawet gromadzenia torebek na wysypiskach, które są zabezpieczane przed wywiewaniem. Dzisiejszy jednak post będzie o reklamówce niejednorazowej, której historia zasługuje na uwiecznienie w internetach.

Dawno, dawno temu Mam otrzymała torbę od siostry Gufo. Była to ładna, pomarańczowo-beżowa torba ze sztywnego plastiku, z parcianą brązową rączką, która łatwo się nie niszczy i nie przeciera. Mam była z tej torby bardzo zadowolona, ponieważ miała „zakupową wielkość”. Zwykle torby niejednorazowe są wielkie jak hipermarkety, w których się je kupuje, a nasza bohaterka miała wielkość akuratnią na jedne, nieduże zakupki. Mam bardzo polubiła tę torbę i zawsze brała ją na zakupy, zarówno do wielkiego miasta, jak i do pobliskiej wsi, na rower, na pieszo i do samochodu – torba zawsze chodziła z Mam na zakupy.

Pewnego felernego dnia, będąc w wielkim hipermarkecie Auchan i stojąc przy kasie, Mam zauważyła, że nie ma swojej ulubionej torby. Oczywiście nie pomógł zakup drugiej torby, wpakowanie zakupów do wózka i zapłacenie. Mam powiedziała jasno – musimy znaleźć moją torbę! Wcale nie podziałały zapewnienia, że zapewne nie wzięła torby z domu, bo przecież pamięta, że przy dziale z jogurtami przekładała ją w koszyku, coby się więcej jogurtów jagodowych zmieściło! Koniec końców Tat poszedł rozpakować zakupy do samochodu, a ja z Mam wróciłyśmy na sklep i rozpoczęłyśmy szukanie torby od działu z nabiałem. Każdy, kto był w hipermarkecie wie, że półki z jogurtami sięgną się w nieskończoność, toteż szukałyśmy dobre dwadzieścia minut, zanim wrócił Tat i powiedział z wielkim żalem „nie wiem, czy ta torba jest warta tego szukania, ile mogła kosztować?!”. Mam rzuciła mu tylko przez sekundę wściekłe spojrzenie, bo oto spotkała panią układającą śmietany na półce. Okazało się, że pani pracująca znalazła nasza torbę i wrzuciła ją na wielki wózek kartonów zbiorczych, które potem wywozi się na śmieci. Mina Mam, która wydostaje z wózka spośród kartonów swoją ukochaną torbę, była podobna do miny rycerza, który wyrwał swoją ukochaną niemalże z paszczy poczwary. Do końca powrotu do domu Mam śmiała się i opowiadała ile razy przez te dwadzieścia minut zdążyła zwątpić, że ją znajdzie, oraz wyliczała w kółko jej wszystkie zalety; zakupowy rozmiar, ładny kolor, gruby plastik, zakupowy rozmiar…
Dwa tygodnie później Mam wykazała się wielkim zaufaniem do swoich dzieci – pakując wór jedzenia stwierdziła, że tylko torba o zakupowym rozmiarze może pomieścić tyle słoików, ile chciałaby nam dać. Oczywiście musiałam zapewnić, że torbę obiecuję odwieźć z powrotem i słowa dotrzymałam. Dostałam kilka telefonów z pogróżkami, że Mam nie ma z czym chodzić na zakupy, więc torba ma wrócić do domu w trybie now.

Kiedy torba znów była w domu Mam wychodziła z nią na zakupy równie często, jak poprzednio. Najbardziej jednak lubiła zabierać ją do wspomnianego wcześniej hipermarketu. Jednak każdorazowo trzymała torbę w dłoni, drugą pchając wózek, by tylko nie wypuścić torby z rąk, bo znowu zostawi ją na jogurtach, czy coś. Jak zapewne się domyślacie – umysł ludzki eliminuje trudności życiowe, dlatego kiedy Mam nakładała pomarańcze do torebki (zwykłej, jednorazowej, nie naszej bohaterki) to naszą bohaterkę Torbę położyła obok pomarańczy. Mózg tymczasem spłatał Mam figla i kiedy zważyła owe pomarańcze, nie wysłał sygnału do mięśni, by torbę zabrać z powrotem, dlatego dziesięć minut później, przy kasie cała rodzina Gufo miała deja vu – nie ma torby! Mam tym razem nie pozwoliła zapłacić, kupić nowej torby i wtedy ewentualnie szukać starej, sprawdzonej (o czym również nie chciał słyszeć Tat), dlatego wycofaliśmy się z kasy, a Mam pobiegła na dział warzywa i owoce szukając tropu torby. Torba natomiast w pomarańczach była ledwie widoczna, ponieważ sama była pomarańczowa, ale jak już wspomniałam, była też beżowa, dlatego Mam zauważyła ją wędrując miedzy alejkami koszy pełnych owoców. Tym razem cała rodzina w drodze powrotnej z zakupów nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nasza torba jest już Torbą przez wielkie „t” i pisane jest jej być naszą torbą.

Czas mijał, a Torba nie starzała się, tylko dobrze służyła naszej rodzinie. Dziś rano Mam zapakowała ją do torebki i pojechałyśmy we trzy na zakupy – ja, Mam i Torba. W sklepie Mam umieściła Torbę w wózku sklepowym, zaparkowała go przy konserwach, sama poszła po paprykę, a ja po pieczarki. (Taka sytuacja.) Kiedy wkładałam warzywa do wózka, był on pusty, ale nie wiedziałam, że powinna tam być Torba. Mam wstawiając paprykę do wózka była przekonana, że Torba leży pod warzywami wstawionymi przeze mnie. Po wyładowaniu wózka na taśmę kasy i zapłaceniu Mam zostawiła mnie samą z zakupami w trzech jednorazowych reklamówkach („znowy nei ma torby!”, „w naszą Torbę wszystkie zakupy by weszły…”, „przecież kładłam ją tu na dnie, pod warzywami”) wróciła na sklep. Tym razem jednak byłyśmy w niedużym wiejskim PoloMarkecie, którego przejście wzdłuż i wszerz dwa razy zajęło pięć minut. W tym czasie ja poskładałam wszystkie puzzle – zostawiłyśmy Torbę samą w wózku, kiedy wybierałyśmy warzywa i wtedy ktoś nam ją ukradł. Nie było innej drogi. Obserwowałam wychodzących ze sklepu ludzi, jednak nikt nie był na tyle głupi, by zapakować w świeżo ukradzioną torbę swoje zakupy.


Oczekujecie zapewne pointy w stylu „Mam wróciła z miną rycerza, który wyrwał swoją ukochaną niemalże z paszczy poczwary”, jednak życie to nie bajka – okradli nas dziś w Polo. Okradli nas z naszej Torby, która była warta więcej niż tysiąc słów i znaczyła dla nas więcej niż inne torby. Ktoś liczył na to, że w Torbie znajduje się portfel z pieniędzmi, jednak dzięki Bogu się przeliczył. Mam nie mogła odżałować Torby, jednak bardziej nami obydwiema wstrząsnęło to, że nie zabrano nam torby w dużym mieście, w hipermarkecie, ale okradziono nas w małym lokalnym sklepie w ciągu minuty nieuwagi.
Stała czujność! Mawiał Alastor i chyba miał rację – już nigdy nie zostawię nic w wózku sklepowym ani na sekundę. Cała drama postu celowa, wszystkie zdarzenia zgodnie z prawdą i nieprzejaskrawione – post spisany według relacji Mam. ;]



PS Post wyjątkowo w piąteczek, a nie wtoreczek, ale od przyszłego tygodnia wracam do wtoreczku. We wtoreczek Parajutjub z moją nową muzyczną zajawką – Stefcia się ucieszy.